Dziś prezentujemy wywiad z Kamilą i Marcinem Wojnowskimi. Marcin Wojnowski jest świeżo upieczonym Delegatem na Walne Zgromadzenie LIR, członkiem Nowosolskiej Rady Powiatowej. Małżonkowie prowadzą 10 ha ekologiczne gospodarstwo Qzko w Siedlisku koło Nowej Soli. Głównym źródłem dochodów jest sprzedaż różnych rodzajów sera koziego – jeden z nich, „Ser kozi zamkowy” znajduje się na Liście Produktów Tradycyjnych Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, sześć kolejnych zgłoszonych czeka na decyzję. Ponadto 28. sierpnia na Listę wpisana została nalewka na bazie mleka koziego – Deptucha. Lista ich sukcesów, mimo niedługiej obecności w branży jest już imponująca, zdobyli m.in. I miejsce na Ogólnopolskich Targach Dobrego Jedzenia w Zielonej Górze (2015 r.), Medal Targów Smaki Regionów (2013 i 2014 r.) oraz Perłę w kat. Produkt Regionalny podczas Międzynarodowych Targów Poznańskich w 2014 r., I miejsce w konkursie „Nasze kulinarne dziedzictwo – smaki regionów” w 2013, 2014 i 2015 roku, byli także częścią reprezentacji woj. lubuskiego w Pałacu Prezydenckim, podczas obchodów Święta Wolności w 2013 roku. Państwo Wojnowscy mają dwóch synów w wieku 6 i 13 lat oraz 9-cio letnią córkę.
Rolniczy Puls: Zacznijmy od historii gospodarstwa – zostało stworzone od podstaw, czy przejęte od starszego pokolenia?
Marcin Wojnowski: Historia gospodarstwa jest bardzo młoda – to dopiero trzy lata. Sami je założyliśmy i kontynuujemy, ale tata bardzo nam pomaga, prowadzi on prawie 100 ha gospodarstwo ekologiczne z którego w zasadzie my korzystamy.
R.P: Nie jest łatwo zdecydować się na taki krok, jak więc wygląda wasze przygotowanie do zawodu rolnika?
M.W.: Pracowałem 15 lat w optyce i skończyłem tę przygodę w momencie prywatyzowania przychodni, w których dzierżawiłem lokale. Podczas tych przemian zostałem niejako zmuszony do zamknięcia optycznego biznesu, przez nowych dzierżawców i pod naporem coraz ostrzejszej konkurencji. Potem próbowałem sił w wędliniarstwie, lecz na minimalną skalę. W tym też czasie użyczałem swojej łąki gospodarzowi, który wypasał tam kozy – 10 sztuk. Proszę sobie wyobrazić moje zdumienie, kiedy pewnego dnia ten człowiek po prostu zniknął, zostawiając zwierzęta na łące. Niezakolczykowane zresztą. Zostaliśmy postawieni w niecodziennej sytuacji, trzeba było się zwierzętami zająć, wydoić je, ale jak się do tego zabrać? Ja przecież przez 15 lat robiłem okulary! (śmiech) z wykształcenia oprócz technikiem optykiem jestem również technologiem chłodnictwa żywności i ukończyłem Uniwersytet Zielonogórski na wydziale humanistycznym instytutu politologii, więc ze zwierzętami nie miałem nic do czynienia. Od razu też pojawił się następny problem: co zrobić z pozyskanym mlekiem? Na szczęście żona już jakiś czas wcześniej chciała robić kosmetyki i wpadła na pomysł, żeby robić z niego mydełka. Potem przyszła kolej na sery – najpierw białe na zakwasie i podpuszczkowe.
R.P.: Wyrób sera wymaga odpowiedniej wiedzy, skąd ją czerpaliście?
M.W.: Zaczęliśmy czytać książki, sporo wiadomości na ten temat można znaleźć w Internecie.
K.W.: Jednak największą pomocą była książka Licznerskiego z 50-tego roku (książka Jana Licznerskiego „Praktyczne serowarstwo” z 1951 r. i wcześniejsze „Serowarstwo” z 1922 roku – przyp. red.). Pierwsze sery wychodziły różnie, niektóre nie wychodziły. Kiedyś tu, w Siedlisku przy dużej owczarni była serownia, produkowano tu sery, jeszcze przed 45 rokiem, lecz nie wszyscy o tym pamiętają. My zebraliśmy trochę informacji, odwiedzaliśmy starsze osoby, pytaliśmy o sery, o ich wytwarzanie.
M.W.: Dzięki tym informacjom, starym materiałom i opinii etnografa zdołaliśmy wyprodukować „Ser kozi zamkowy”, który trafił na Listę Produktów Tradycyjnych. Na akceptację kolejnych, zgłoszonych, jeszcze czekamy.
R.P.: Jak oceniacie wymagania weterynaryjne dot. produkcji serów na małą skalę, tak jak ma to miejsce w waszym gospodarstwie?
M.W.: Mogłoby być trochę mniej biurokracji, roboty papierkowej. Mimo niewielkich rozmiarów produkcji jesteśmy traktowani jak wielka przetwórnia, musimy prowadzić bardzo szczegółowe rejestry, np. odłowu myszy i wysadzania klatek deratyzacyjnych – rzeczy, które są w naszym interesie, które i tak robimy sami z siebie. Wiele przepisów jest niedopasowanych do mniejszych wytwórców – choćby przepis mówiący o zadaszeniu dojścia do wędzarni – mamy małą przetwórnię, taką ilość sera można przenieść przecież w zamkniętym pojemniku, nie trzeba by budować zadaszenia. Warto wprowadzić ułatwienia w przepisach dla mniejszych wytwórców, żeby pobudzić przedsiębiorczość na wsi.
K.W.: W tej chwili już przeszliśmy przez to wszystko i kontrola jest dla nas normalnością, musi zaistnieć i tyle.
R.P.: Co ze sprzedażą? Jakimi kanałami rozprowadzacie swoje sery i mleko?
K.W.: Ja praktycznie co tydzień jeżdżę do Ochli, na Twój zielony targ i tam sprzedaję nasze sery. Jest to bardzo fajna inicjatywa dla rolników, cieszy się ona dużą popularnością. Panuje tam bardzo przyjazna atmosfera, ludzie przychodzą tam nie tylko zrobić zakupy, ale też porozmawiać z producentami żywności. Takie targowisko daje możliwość poznania historii tego serka czy chleba czy innego produktu, który nie leży na półce sklepowej, ściśnięty, zawinięty w jakiejś folii. W ogóle obserwuję coraz większe zainteresowanie zdrową żywnością.
Oprócz tego oczywiście sprzedajemy swoje produkty w gospodarstwie, także przy okazji oprowadzania wycieczek szkolnych – w naszym gosp. agroturystycznym. Chcemy zachować rodzinny charakter naszej produkcji, nie idziemy w stronę masowej produkcji i sprzedaży.
M.W.: Jeśli chodzi o sprzedaż, to dużą popularność dały nam Targi Poznańskie, w których udział wzięliśmy dzięki wsparciu Urzędu Marszałkowskiego. W 2013 i 2014 r. zdobyliśmy dwa złote medale: za Ser Zamkowy i Ser Wytapiany. Ser Zamkowy zdobył także Perłę Targów Poznańskich, najwyższe wyróżnienie.
R.P.: Gratuluję tych sukcesów. Jakiej rasy kozy utrzymujecie? Ile sztuk liczy stado?
M.W.: Aktualnie 48 sztuk. Są to kozy rasy alpejskiej i rasy mieszane, mamy tez koziołka rasy anglonubijskiej. W agencji leży już wniosek o dopłatę zwierzęcą.
R.P.: Czy korzystaliście z innych form dopłat?
M.W.: Tak, korzystamy z dopłat do łąk ekologicznych, także z dofinansowania na zalesianie. Nasz kawałek lasu pięknie rośnie.
R.P.: A wiedza na temat hodowli kóz?
M.W.: Wszystkiego uczyliśmy się na bieżąco, bo te kozy spadły na nas tak niespodziewanie. Na początku było ciężko uzyskać pomoc nawet od weterynarzy, bo hodowla kóz nie była popularna. Kupowaliśmy książki, szukaliśmy w Internecie, dzwoniliśmy do Warszawy, do różnych instytutów. Najwięcej wiedzy znaleźć można było w starszych wydawnictwach, z lat sześćdziesiątych, kiedy kozy były w Polsce bardziej popularne. Nabyliśmy dużo doświadczenia obserwując, co i kiedy kozy jedzą na pastwisku. Niesamowite jest, jak te zwierzęta potrafią same się wyleczyć, jeśli tylko mają dostęp do odpowiednich ziół. Przy karmieniu sianem najlepiej widać co zostaje w paśniku, można stwierdzić, jaka bakteria kiedy je atakuje.
R.P.: Wróćmy do ekologii w gospodarstwie. Kozy pasą się na wolnym wybiegu, czy sami pozyskujecie wystarczającą ilość ekologicznej paszy, czy musicie ją kupować?
K.W.: Mimo, że na początku nie mieliśmy certyfikatu ekologicznego, karmiliśmy kozy paszą z certyfikowanego gospodarstwa mojego taty, a równocześnie sami prowadziliśmy swoje gospodarstwo zgodnie z wymogami certyfikatu. Pracownicy LODR z Kalska naciskali nas wręcz, żeby taki certyfikat zdobyć, bo wiedzieli, że wszystkie produkty z naszego gospodarstwa spełniają ekologiczne normy. W tej chwili taki certyfikat posiadamy i jesteśmy samowystarczalni.
R.P.: Porozmawiajmy o produkcji mydełek – kozie mleko często jest składnikiem kosmetyków, czy w naszym regionie znajduje duży popyt? Proszę przedstawić zalety takich kosmetyków.
K.W.: Na początku robiłam mydełka dla siebie, na większą skalę zaczęło się przypadkiem. Kolega męża, który był w tym czasie kierownikiem biura Lokalnej Grupy Działania, kiedyś usłyszał, że robię mydełka i zachęcił mnie do większej produkcji. Dzięki niemu pojechałam na targi do Kielc – Agrotravel w 2012 roku. Pamiętam swoje przerażenie przed targami. Na miejscu spotkało mnie jednak bardzo miłe przyjęcie, ludzie byli pod wrażeniem, mówili, że pierwszy raz spotykają mydła o takich proporcjach. Ja stosuję proporcje 30% mleka do 70% oliwy. Wtedy też zaczął się boom medialny, m. in. magazyn „Sielskie życie” zamieścił artykuł o nas, po jego publikacji zaczęło się ogromne zainteresowanie – telefony się urywały i tak trwa to do dzisiaj. Zaczęły przyjeżdżać do nas telewizje i te lokalne i te ogólnopolskie, nagrywano u nas różne programy edukacyjne lub też prezentujące ciekawe zakątki m.in. był Jarosław Kret, który w rzeczywistości jest jeszcze wyższy i szczuplejszy (śmiech). Cała procedura laboratoryjna trwała dość długo, ale moje mydełka przeszły ją znakomicie, są tak delikatne, że mogą ich używać nawet niemowlęta. Mleko Kozie jest nasycone wręcz składnikami mineralnymi, a także mnóstwem witamin, takich jak A1, B1, B2, PP i C. Mydło z jego zawartością wspomaga hydratyzację skóry i zabezpiecza przed wysuszeniem, wspomaga także regulację przemiany materii i odnowę wierzchniej warstwy skóry.
R.P.: Organizuje Pani warsztaty robienia mydła?
K.W.: Organizuję tylko pokazy, bo zrobienie mydła nie jest taką prostą sprawą. Podczas takiego pokazu rozlewam partię mydła do mniejszych foremek i każdy uczestnik zabiera jedną ze sobą. Dzięki temu, po okresie dojrzewania mydła (ok. 6 tygodni), może sobie przypomnieć o naszym gospodarstwie.
M.W.: Robimy natomiast warsztaty serowarskie – wtedy każde dziecko samo może zrobić swój serek, ma własny kubeczek, fiolkę z kulturami bakterii. Ja instruuję jakie czynności trzeba po kolei wykonać, żeby zrobić smaczny ser. Satysfakcja, jaką mają dzieci po poczęstowaniu rodziców własnoręcznym serem jest niesamowita.
R.P.: Jaką macie Państwo wizję rozwoju gospodarstwa?
M.,K. W.: Nie chcemy iść w stronę masowej produkcji serów, ale chcemy trochę zróżnicować naszą ofertę. Planujemy ruszyć z wyrobem serów z mleka krowiego, to oczywiście związane jest z nowym stadem… Stado kóz też chcemy powiększyć, lecz jest to długotrwały proces, wolimy wyhodować własne kozy niż je kupować. Chcielibyśmy i mamy nadzieję, że nasze dzieci będą kontynuować naszą pracę i zachowamy rodzinny charakter marki serów Qzko i nie będziemy musieli zdradzać sekretnych przepisów. Póki co dzieci lubią się ze zwierzętami bawić i podglądać naszą pracę w serowarni.
R.P.: Czy zostaje jeszcze czas na jakieś hobby? Czy dla Pani jest nim produkcja mydełek?
K.W.: Zimową porą, kiedy jest na to czas, bardzo lubię czytać książki. A przez pozostałą część roku, wspólnie z mężem należymy do Wolnej Grupy Motocyklowej Zwierzyniec i kiedyś często podróżowaliśmy motocyklami, teraz ze względu na dzieci mniej. Ale jesteśmy też zaangażowani w organizację zlotu motocyklistów w Zwierzyńcu. Co roku, już od 7 lat, spotykamy się pod lasem, przy stanicy myśliwskiej i opowiadamy sobie historie z naszych podróży. Wieczorem oczywiście odbywają się ogniska i koncerty, motocykliści także ruszają wspólnie na wycieczkę. Takie spotkania gromadzą około 350 motocyklistów, są to naprawdę różni ludzie, a wszyscy ciekawi świata.
R.P.: Czy Pan oprócz motocykli ma jeszcze jakieś zainteresowania?
M.W.: Mam niewiele czasu na zainteresowania, ale jestem też myśliwym, w Kole Łowieckim. Jestem jednym z założycieli Fundacji Karolat, która organizuje Święto Bzów w Siedlisku. Już co prawda odszedłem z Fundacji, ale wciąż pomagam, chociażby radą, młodszym kolegom. Jestem też prezesem stowarzyszenia motocyklistów Wolnej Grupy Motocyklowej.
R.P.: Jak na tym terenie wygląda problem szkód łowieckich?
M.W.: Nie ma u nas konfliktów z rolnikami, sam przecież jestem rolnikiem. W okolicznych lasach jest sporo zwierzyny, w tym wilków. Wiem, że rolnicy chcieliby uproszczenia przepisów, wydłużenia terminów zgłoszenia szkody, bo czasami ciężko ich dotrzymać.
Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.
Źródło
Lubuska Izba Rolnicza
http://lir.agro.pl/