Polskie rolnictwo - rośnie czy maleje?
W ostatnim okresie nikt zdaje się nie mieć co do tego żadnych wątpliwości - polskie rolnictwo rośnie! Świadczy o tym fakt, że Polska jest samowystarczalna pod względem zaopatrzenia w żywność, a eksport towarów rolno-spożywczych jest nawet o 6 mld euro większy od ich importu. A to oznacza, że spożywamy żywności mniej, niż jesteśmy w stanie jej wyprodukować. Wprawdzie co roku zmniejsza się w Polsce areał użytków rolnych i ubywa ludzi zatrudnionych w rolnictwie, ale jest to naturalne następstwo rozwoju cywilizacyjnego i wzrostu wydajności pracy. Nie powinno nas niepokoić nawet to, że od paru lat coraz mniej jest w polskim rolnictwie ... ciągników, a także niektórych maszyn rolniczych. Bo obecnie ubywa ich również prawie we wszystkich rozwiniętych krajach - postępuje racjonalizacja wyposażenia w sprzęt.
Czyja to zasługa
Jedyną ciemną na tym obrazie plamą jest to, że mimo, iż prawie trzecia część produkowanych w Polsce artykułów spożywczych kierowana jest do innych krajów, to dla części naszego społeczeństwa żywność jest trudno dostępna i około 2,5-3 mln Polaków okresowo głoduje. Ale nie jest to przecież wina rolnictwa, tylko następstwo polityki gospodarczej i społecznej. Częściowo jest to także skutek charakterystycznego dla klasy urzędniczej niedołęstwa w zakresie pospolitych technik społecznych. Np. liczba głodujących ludzi byłaby mniejsza, gdyby udało się ograniczyć marnotrawstwo żywności.
W sumie pozornie jest nieźle, a nawet prawie całkiem dobrze. Ale gdy pogrzebać w tym temacie nieco głębiej, to obraz polskiego rolnictwa trochę się przyciemnia. Okazuje się, że nasza gospodarka żywnościowa zawdzięcza sukcesy nowoczesnemu przemysłowi spożywczemu niż mającemu jeszcze wiele słabości rolnictwu.
I tak, na dodatnie saldo w handlu zagranicznym żywnością składa się m.in. duży eksport ryb i ich przetworów oraz wyrobów przemysłu tytoniowego, tymczasem surowce dla tych branż w przeważającej części (w ok. 70%) pochodzą z importu. Także dodatni dla Polski bilans w handlu zagranicznym np. piwem zawdzięczamy temu, że produkujemy je nie tylko z krajowego, ale i z importowanego jęczmienia i słodu, a także sprowadzanego z zagranicy chmielu. Również część eksportowanego z Polski mięsa wieprzowego uzyskuje się z uboju tuczonych u nas prosiąt, które pochodzą z Niemiec, Danii i Holandii, przy czym import ten dochodzi już do 5 mln sztuk rocznie, to znaczy dorównuje prawie połowie obecnego w Polsce pogłowia trzody chlewnej (11 mln sztuk).
W Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi komentuje się to wygodnie jako wynik ... podziału pracy w UE. Otóż gdyby nawet przyjąć to tłumaczenie, to jednak niepokoi wycofywanie się polskich rolników z wielu dziedzin produkcji. Z czego wynikałoby, że w niektórych obszarach jest ona mało efektywna i niekonkurencyjna. M.in. z tego powodu prawie 20-krotnie zmniejszyło się w Polsce pogłowie owiec i w tym samym kierunku wydaje się zmierzać chów trzody chlewnej.
Jak to drzewiej bywało
Jedną z bardziej obiektywnych miar rozwoju rolnictwa może być porównanie jego niegdysiejszej i obecnej pozycji w świecie. To znaczy porównanie miejsca jakie w międzynarodowej konkurencji zajmowało ono np. 30 lat temu i teraz. Otóż, jak wynika z powszechnie dostępnych danych Rocznika Statystyki Międzynarodowej, w latach 1980-2010 w zbiorach ziemniaków Polska przesunęła się z drugiego na siódme miejsce w świecie, w wielkości pogłowia bydła z 19 na 45 miejsce, w pogłowiu trzody chlewnej z 6 na 9 miejsce (w 2014 r. chyba już na 15-20 miejsce), w produkcji mięsa z 11 na 15 miejsce, w produkcji mleka krowiego z 5 na 12 miejsce, w produkcji jaj kurzych z 14 na 19 miejsce i w połowach ryb z 21 na 49 miejsce.
Z tego punktu widzenia względny regres produkcji rolnej w Polsce jest niewątpliwy. Ale jest to poniekąd regres nieuchronny, gdyż wynika on ze zmniejszającego się udziału naszego kraju w ogólnej liczbie ludności na globie. Można obliczyć, że to obsunięcie się w produkcji żywności jest prawie proporcjonalne do dawnego i obecnego miejsca Polski na liście najludniejszych państw. W 1980 r. zajmowaliśmy 24 miejsce, obecnie zajmujemy 34 pozycję. I nie ma się co oszukiwać, będziemy w tej klasyfikacji obsuwać się bardziej. Do roku 2050 spadniemy na 50-60 miejsce.
Czy jednak w podobnym tempie musi się obniżać nasz udział w światowej produkcji żywności? Zdaniem niektórych ekspertów - nie. Gdyż polskie rolnictwo posiada jeszcze wiele nie w pełni wykorzystanych rezerw. Te rezerwy to stosunkowo duży areał użytków rolnych (ponad 15 mln ha) oraz bardzo duże zasoby siły roboczej w rolnictwie (ok. 12% ogółu zatrudnionych). Ta druga rezerwa atutem już wprawdzie nie jest, bo świadczy o zapóźnieniu strukturalnym, pocieszające jest natomiast to, że większy niż średnio w Unii jest w Polsce udział rolników młodych, przed 40 rokiem życia. Na ogół są oni również dość dobrze wykształceni.
Nie zmienia to ogólnego obrazu polskiego rolnictwa, w którym wydajność pracy jest znacznie niższa od średniej w UE, mniejsze od przeciętnych są również plony roślin uprawnych oraz wydajność jednostkowa zwierząt.
Zdaniem nieżyjącego już profesora Waldemara Michny, dzieje się tak m.in. dlatego, że ok. 50% zwierząt gospodarskich w Polsce znajduje się w gospodarstwach rolnych, które nie mają zdolności do odtwarzania swojego potencjału produkcyjnego, a 9 mln ha użytków rolnych (58%) znajduje się w rękach rolników, którzy nie potrafią ich należycie wykorzystać!
To m.in. dlatego pod względem wartości produkcji rolnej Polska zajmuje dopiero 7 miejsce w UE, podczas gdy ze swoim potencjałem mogłaby być na 5 pozycji (za Francją, Niemcami, Włochami i Hiszpanią).
Miejsce w UE
Wydaje się, że ambicją polskich rolników powinno być to, by w podstawowych działach dostarczać 10% produkcji rolnej UE. A więc produkować ok. 30 mln ton zbóż, co najmniej 4,5 mln ton mięsa i co najmniej 15 mld l mleka. Najbliżej takiego poziomu produkcji jesteśmy w przypadku zbóż, ale np. produkcję mleka czy mięsa powinniśmy w tym celu zwiększyć o ponad 20%. Po zniesieniu kwot produkcji mleka odpadnie przynajmniej to jedno ograniczenie wzrostu.
Oczywiście, przy zwiększaniu produkcji rolnej w pierwszym rzędzie należy zadbać o to, by było komu zyskownie ją sprzedać. Czyli by jej ceny były konkurencyjne na rynku. I właśnie z osiągnięciem i utrzymaniem tej konkurencyjności wystąpią kłopoty największe. Prof. Waldemar Michna przewidywał, że w 2020 r. będzie jeszcze w Polsce 1 217 tys. gospodarstw rolnych o powierzchni ponad 1 ha, czyli dwa i pół razy więcej niż jest ich teraz w Niemczech i Wielkiej Brytanii razem wziętych (ok. 500 tys.), w tym 637 tys. (52%) będzie miało powierzchnię mniejszą od 5 ha. Tylko 23% będzie miało powierzchnię ponad 10 ha, a zaledwie 9% gospodarstw – powierzchnię ponad 20 ha.
Na poważne zmiany struktury agrarnej nie ma zatem co liczyć. Można jednak i powinno się dążyć do koncentracji produkcji w gospodarstwach rozwojowych. Ta koncentracja postępuje, tylko jej rozmiary nie są postrzegane przez GUS. Np. w towarowych gospodarstwach nastawionych na produkcję mleka przeciętne stado krów już teraz jest wyższe niż w Austrii. Ale przeciętna wydajność rolnika austriackiego nadal jest 4-5 razy wyższa niż rolnika polskiego. I mniej więcej tyle razy wyższe są też jego dochody. Bo pochodzą nie tylko ze zbytu produktów rolnych, ale często także z ich przetwórstwa. Kolejnym źródłem dochodów rolników Austrii jest las i jego bogactwa, następnym –gospodarstwa agroturystyczne. Poza tym mieszkańcy austriackich wsi zajmują się produkcją odzieży ochronnej, mebli ogrodowych, produkują również poszukiwane kosmetyki i leki ziołowe.
Na obecnym etapie rozwoju polskiego rolnictwa, tzn. przy takiej jak u nas strukturze agrarnej Austria wydaje się być udanym dla Polski wzorem w dalszym unowocześnianiu wsi. Trzeba znieść urzędnicze ograniczenia w rozwoju bezpośredniej sprzedaży produktów rolnych konsumentom, wspierać inicjatywy służące tworzeniu nowych miejsc pracy, szukać zbytu dla produkowanej w Polsce żywności zagranicą. Trzeba, po prostu, rozruszać polską wieś.
Tekst: Edmund Szot