„Chwasty były tu większe niż ludzie. Po ich usunięciu pokazał się pierwszy staw, który nazwałem imieniem córki - Monika” - opowiada Aleksander Kowalski, właściciel gospodarstwa rybackiego.
Aleksander Kowalski wspólnie z córką Moniką prowadzą gospodarstwo rybackie „Milicz” w „Ostoi „(województwo dolnośląskie). - Własne gospodarstwo mam od 1990 roku. Jednak hodowlą zajmuję się już od 1955 roku, czyli od momentu rozpoczęcia studiów na wydziale zootechniki, ze specjalizacją hodowla ryb w Wyższej Szkole Rolniczej we Wrocławiu, czyli dzisiejszym Uniwersytecie Przyrodniczym - wspomina Aleksander Kowalski. Hodowlę ryb zaczął od... kupna nieużytków. - Chwasty były tu większe niż ludzie. Po ich usunięciu pokazał się pierwszy staw, który nazwałem imieniem córki - „Monika”. Kiedy uzbierałem trochę pieniędzy, wybudowałem drugi staw - „Irenę”. Tak ma na imię moja żona, która teraz, jak przyjeżdża na „Ostoję”, to obchodzi cały staw, sprawdza, czy wszystko jest w porządku, jednym słowem czuje się za niego odpowiedzialna - opowiada pan Aleksander. Gdy urodziła się pierwsza wnuczka, na nieużytku po byłym wojskowym poligonie powstał staw „Ewa”. - Pamiętam moment, kiedy pierwszy raz zawiozłem tam Ewę i pokazałem jej staw. Stanęła na starym pniu, popatrzyła z dumą, a gdy zauważyła lecącą ważkę powiedziała: „Ważko, czy ty sobie za dużo nie pozwalasz?” –wspomina ze śmiechem. Kilka lat później staw podzielono i powstała „Jula” - tak ma na imię młodsza wnuczka.
Dziś powierzchnia wszystkich stawów wynosi około 40 hektarów lustra wody. - I każdy członek rodziny ma swój staw. W Szymanowie koło Wrocławia ma go też zięć Piotr. Tam też powstał staw „Julka”. Ja mówię, że nie mam własnego stawu, ale wszyscy mówią, że jednak mam. Jest taki prawie półtorahektarowy zbiornik, potocznie nazywany „Końskim”, ale oficjalnie „Olkiem” - tłumaczy Aleksander Kowalski. Ostoję odwiedzają nie tylko mieszkańcy okolic, ale też turyści z całej Polski i z zagranicy. Większość gości swoje wrażenia z pobytu w Ostoi uwiecznia w kronice.
Trzy lata, pięć etapów Mało kto zdaje sobie sprawę, że karp, nim trafi na wigilijny stół, przechodzi przez wieloetapowy cykl produkcyjny, który trwa 3 lata. - Do tarła wybiera się osobniki o najlepszych cechach. Tarło odbywa się w naturalnych, ziemnych tarliskach w maju, w płytkiej, silnie zarośniętej wodzie. Ikra przykleja się do roślinności wodnej - wyjaśnia właściciel. Wylęg następuje po kilku dniach. Larwy zaraz po wylęgu mierzą około 5 mm i mają duży woreczek żółtkowy, z którego czerpią pokarm w pierwszych dniach życia.
Odłowionym wylęgiem zarybia się tzw. przesadki pierwsze. Są to niewielkie, płytkie i ciepłe stawy. Tam ryby przebywają do 6 tygodni. - Dzięki bardzo dobrym warunkom pokarmowym, uzyskują szybkie tempo wzrostu. Wówczas karpie przyrastają do wagi około 5-10 gramów i jest to tzw. narybek letni zwany „lipcówką” - tłumaczy hodowca.
Kolejnym etapem cyklu produkcji są przesadki drugie, czyli obsadzanie narybkiem letnim, wspomnianą już lipcówką. Odławiana jest jesienią tego samego roku lub wiosną roku następnego. Jest to tzw. narybek jesienny o masie od 50 do 100 gramów. Narybek dokarmia się ześrutowanymi ziarnami zbóż: pszenicą, jęczmieniem, pszenżytem - trzy razy w tygodniu do końca września. Na zimowanie narybek jesienny zostawiany jest w stawach narybkowych. - Zimą ważne jest robienie przerębli w stawach, które umożliwiają wymianę gazową, obserwację zachowania ryb, oraz pomiary parametrów wody.
Ważny jest też codzienny dozór stawu - zaznacza pan Aleksander. Następnie narybkiem jesiennym zarybiane są stawy kroczkowe. Akweny o dużo większej powierzchni - od kilku do kilkudziesięciu hektarów i o znacznie większych głębokościach. Na wiosnę kroczkiem zarybiane są już stawy handlowe. W nich karpie są karmione trzy razy w tygodniu paszą zbożową (pszenica, jęczmień, pszenżyto). W początkowym okresie karmienia pasza jest rozdrabniana.
W późniejszym czasie, w zależności od wielkości przyrostów, ryby karmione są całym zbożem. Przyrosty sprawdzane są w czasie próbnych odłowów przeprowadzanych w miejscu karmienia za pomocą podrywki. Najintensywniejsze karmienie przypada w miesiącach: czerwiec, lipiec i sierpień. W październiku, po trzech latach hodowli, zaczyna się odławiać stawy handlowe. - Jest to również podyktowane warunkami biologicznymi - spada temperatura wody, co powoduje u ryb, jako zmiennocieplnych, zwolnienie metabolizmu. To umożliwia nam opuszczenie wody w stawie przy pomocy mnicha spustowego i zagęszczenie ryby na tzw. łowisku. Rybacy okrążają siecią łowisko i skupiają rybę jeszcze bardziej. Następnie ryba za pomocą kasarków przenoszona jest na sortownię, gdzie rozdziela się ją na poszczególne gatunki - opowiada hodowca. W końcu ryby trafiają do specjalistycznych basenów transportowych, a dalej do magazynów rybnych. Magazyny rybne to stawy o głębokości do 2 metrów. Są one pozbawione roślinności, o dobrym przepływie wody i natlenieniu, co gwarantuje dobre warunki rybom przebywającym w dużym zagęszczeniu. Wreszcie ryby przenosi się na płuczkę, gdzie przebywają w przepływającej wodzie. Tam zostają pozbawione mulistego posmaku i zapachu. - Karpie milickie hodowane na terenie Doliny Baryczy znane są właśnie ze swoich walorów smakowych - dodaje Aleksander Kowalski.
Odłowy na Ostoi
Od 2000 roku w każdą pierwszą sobotę października, na terenie gospodarstwa rybackiego „Milicz”, odbywa się impreza „Odłowy czas zacząć”, organizowana w ramach cyklu Dni Karpia na terenie wielu miejscowości Doliny Baryczy. W atrakcyjnym programie są: występy artystyczne, pokazy rękodzieła ludowego, a na stoiskach lokalnych producentów można kupić wyroby regionalne. Kulminacyjnym wydarzeniem są jednak tradycyjne odłowy z możliwością kupna ryb. - Podczas ostatniej imprezy odwiedziło nas około 3.000 ludzi, w tym wielu turystów z całego Dolnego Śląska, Wielkopolski oraz z innych regionów Polski. W tym dniu bohaterem, jak zawsze, był karp milicki, którym można się delektować na różne sposoby, w otoczeniu stawów i lasów, wśród znajomych i przyjaciół - podkreśla Aleksander Kowalski.
Poza hodowlą ryb, sporo czasu Aleksandrowi Kowalskiemu zajmuje hodowla koni. - Pasjonuję się nimi od dziecka. Pierwszego konia dostałem od dziadka, kiedy miałem 4 lata. Była to klacz wielkopolska o imieniu Lotta. Kiedy przeszedłem na emeryturę, postanowiłem założyć własną hodowlę konika polskiego - opowiada Aleksander Kowalski.
W swoim stadzie ma ich dziś kilkadziesiąt. Stado jest piątą hodowlą rezerwatową w Polsce i na świecie. Pasące się nad stawami konie mają jeszcze inną zaletę, oprócz rekreacyjnej. - Doskonale sprawdzają się w roli... żywych kosiarek. Wyskubują trawę, wyczyszczają ze wszystkiego brzegi stawów, a przy tym nie naruszają całej struktury - dodaje hodowca. Liczne stawy hodowlane są także siedliskiem dla wielu gatunków ptactwa wodnego, otoczonych tutaj rezerwatową ochroną gatunkową.
Honorata Dmyterko