Zaczynał od 5 ha, dziś gospodaruje na 150 ha. Z uporem i determinacją poszukiwał swojego kierunku produkcji, bez ogrodniczych tradycji w rodzinie, metodą prób i błędów do wszystkiego doszedł sam. Przedstawiamy największego producenta rzodkiewek w Polsce – Zdzisława Wawrzyńczyka.
Proszę opowiedzieć jak zaczęła się Pana historia z gospodarowaniem?
Gospodarstwo przejąłem po rodzicach w 1971 roku w wieku 19 lat, niejako z przymusu, gdyż rodzeństwo nie było nim zainteresowane, mama zmarła, tata zaczął chorować. Liczyło wówczas 5,29 ha z czego 4,30 ha to była ziemia orna. Wszystkiego mieliśmy po trochu: krowy, świnie, konie, gęsi, nawet owce, niestety pieniędzy z tego nie było. Dodatkowo istniał wtedy obowiązek przekazywania na rzecz państwa tego co się wyprodukowało, mięsa, zboża, za pół ceny.
Po skończeniu z wyróżnieniem, przyzakładowej zawodowej szkoły o kierunku ślusarz narzędziowy w Kożuchowie, oraz dzięki zdobyciu tytułu w konkursie „najlepszy uczeń w zawodzie” otrzymałem wstęp wolny do dowolnego technikum. Wybrałem telewizyjne technikum rolnicze. To była nowość, w telewizji emitowane były specjalne programy edukacyjne, raz w miesiącu organizowany był zjazd a co 3 miesiące egzaminy. Początkowo uczniów było 320 skończyło go jednak zaledwie 80. To było w 1976 roku.
W mojej rodzinie nie było tradycji „ogrodniczych”, wszystkiego musiałem nauczyć się sam.
Początkowo próbowałem różnych kierunków produkcji, również hodowli zwierząt. Np. w kooperacji ze spółdzielnią kółek rolniczych miałem odchować 40 cielaków do 200 kilo. Niestety nie odebrali ich w terminie, zaczęło brakować paszy, nadchodziła zima. To był bardzo krytyczny moment. Próbowałem również hodowli świń. Cały czas myślałem, szukałem pomysłu jak wykorzystać ten mały areał, tak by produkcja była dochodowa. Najbardziej udaną uprawą była uprawa czosnku. W roku 1980 miałem go 1,5 ha, zaraz po zbiorach sprzedałem, a za zarobione złotówki zamienione na dolary, kupiłem w PEWEKSIE ciągnik – Ursus C 330. Udało mi się go dostać „od ręki” i starczyło jeszcze na poloneza.
Nie planuje Pan powrotu do uprawy czosnku?
Był taki moment, że zastanawiałem się nad tym. Wtedy, na początku lat 80-tych, kilogram czosnku sprzedałem za dolara, teraz jego kilogram kosztuje 5-6 dolarów, a mimo to jego produkcja nie jest zbyt opłacalna. Powodem są niskie ceny czosnku z Hiszpanii i Chin. Klienci co prawda zaczynają doceniać nasz polski czosnek, który ma inny smak, inną ostrość więc może coś się zmieni.
Czosnek uprawiałem przez trzy lata. Po pierwszym roku rozeszła się wieść, potem to już dosłownie legendy krążyły na ten temat. W drugim roku uprawy cały czosnek sprzedałem na sadzonki, w trzecim roku kiedy miałem go 3 ha zaczął się problem ze zbytem. Dodatkowo na rynku było mało żywca co też miało związek. Udało mi się go jeszcze sprzedać do Winiar jako czosnek łupany, potem już nikt go nie sadził. Wszyscy się „wyleczyli”. Kiedyś do jego sadzenia przyjmowałem uczniów, którzy w ramach takich prac zarabiali sobie np. na wycieczki szkolne. Teraz żeby produkcja i zakup maszyn był opłacalny trzeba posadzić min. 10 ha.
Kiedy zaczęła się przygoda z rzodkiewką?
Stopniowo powiększałem gospodarstwo, jak była szansa to poprzez zakup ziemi, jak nie, to przez dzierżawę. Starałem się produkować warzywa dla przemysłu, jak marchew, fasolę szparagową. Początkowo wszystkie prace prowadzone były ręcznie, a ponieważ produkcja przynosiła dochody postanowiłem ją zmechanizować i kupiłem kombajn amerykański do fasolki szparagowej. Zaraz po tym, na drugi rok nikt nie kontraktował fasoli. Po paru latach trochę się polepszyło i fasolę woziłem do Pudliszek. Potem jednak kombajn sprzedałem. Zacząłem bardziej interesować się rzodkiewką, której uprawy próbowałem cały czas, ale w niedużych ilościach, 0,5 ha – 1 ha. Największym ograniczeniem do zwiększenia produkcji było jej mycie. Dzięki zaproszeniu firmy nasiennej do niemieckich producentów rzodkiewek miałem okazję zobaczyć jak to wygląda w dużych gospodarstwach. Spośród ośmiu odwiedzonych największe miało 400 ha. Wizyta stała się impulsem do zakupu na początku 2000 roku całej linii do mycia rzodkiewek, siewnika pneumatycznego do siewu precyzyjnego.
W tej chwili gospodarstwo liczy 150 ha z czego 25 ha jest moją własnością, pozostałe dzierżawię od osób prywatnych.
Taki ogrom ziemi wymaga specyficznych zabiegów, odpowiedniej dbałości, właściwego zaplecza. Jak ono wygląda u Pana?
Każda działka jest zaopatrzona w wodę, bez której nie udałoby się uzyskać wysokiej jakości plonów. Wybudowaliśmy 9 km podziemnego wodociągu. Już ponad 20 lat buduję deszczownie i końca nie widać. Początkowo rury kupowałem od likwidowanych PRG-ów, jeszcze aluminiowe, które bardzo często padały łupem złodziei, dlatego zdecydowałem się na podziemny wodociąg. Koszt jego budowy był spory, ale dzięki temu skończył się problem kradzieży.
Gospodarstwo jest stale modernizowane, unowocześnianie, ciągle coś się dzieje. Ponieważ jednak rynek jest już bardzo nasycony, opłacalność produkcji spada, z pewnością nie będziemy jej zwiększać. Koszty produkcji stale rosną a cena hurtowa rzodkiewki od 10 lat jest taka sama. ¼ kosztów to nasiona, następna ¼ opakowanie, kolejna ¼ robocizna, reszta to nawozy, prąd, czy choćby gumki recepturki, które wydają się błahostką, a których zużywa się ok. 120-130 tys. rocznie.
Proszę jeszcze opowiedzieć o samej uprawie, jak wyglądają zbiory, kto jest ich odbiorcą. Jak wygląda kwestia pracowników sezonowych?
Zbiór zależy od wielu czynników m.in. takich jak pogoda czy ilość zamówień.
Najwyżej 3 razy w roku obsiewamy rzodkiewką to samo pole. Oczywiście stosujemy płodozmian; w tym celu siejemy głównie pszenicę (20 ha) i facelię (30 ha ). W Holandii np. zbiór odbywa się 8 razy w roku a rzodkiewka jest uprawiana w szklarniach. Tam wszystko jest zmechanizowane: steruje się warunkami podłoża, używa specjalnych kombajnów do wiązania. Na naszych malowniczych Wzgórzach Dalkowskich różnie to bywa. Pierwszego siewu dokonujemy na początku marca, bywa tak, że początkowo ona „stoi”, dogania ją ta posiana później i dochodzi do spiętrzenia. Wszystko zależy od warunków pogodowych, które w naszej historii bywały różne. Pierwsze najwcześniejsze zbiory jakie nam wypadły to 21 kwiecień. Za to trzy lata temu, dopiero 15 maja. Ostatnie zbiory wypadają pod koniec października, a zdarzył się i taki rok, że był to początek grudnia.
Głównymi odbiorcami są pośrednicy, ponieważ my nie posiadamy bazy transportowej. Do zaopatrzenia lokalnych rynków wystarcza nam jeden samochód dostawczy. Pośrednicy rozwożą nasz towar po różnych sieciach handlowych zarówno krajowych jak i zagranicznych.
Wśród pracowników sezonowych jest bardzo duża rotacja a w tym roku planujemy zatrudnienie ok. 160 osób. W zeszłym roku zatrudniliśmy po raz pierwszy osoby z Ukrainy. Ich wymagania z roku na rok są co raz większe, np. życzą sobie by pokryć koszty podróży, noclegów i wyżywienia, tak jak pewna grupa osób, która rok temu tu przyjechała i nawet z busa nie wysiadła. My płacimy połowę kosztów noclegów, dodatkowo każdy pracownik dostaje śniadanie tj. bułkę, kawę, herbatę i oczywiście nieograniczony dostęp do wody przez cały dzień. Zatrudniamy na akord i płacimy od pęczka a przy maszynach za godziny. Dziennie produkujemy 200-250 tys. pęczków. Planujemy jednak zmniejszyć naszą produkcję z 6 do 3 miesięcy. Jej uprawa w miesiącach letnich jest, ze względu na wysokie temperatury, trudniejsza, ciężko o jakość.
Co ciekawe, kiedyś próbowałem uprawy rzodkiewki białej, biało-czerwonej, paluszkowej, niestety te odmiany nie spotykają się zainteresowaniem. U nas musi być rzodkiewka czerwona. Stale zresztą próbujemy nowych odmian, zwracając uwagę na to, by była odporniejsza na choroby, miała mocniejszą nać, ładny, połyskliwy kolor.
Jak przedstawia się park maszynowy?
Posiadam 12 ciągników, w tym 7 John Deere, 4 Ursusy (35-40 letnie), jednego Zetora i jeszcze jest mało; dodatkowo cztery deszczownie; sprzęt specjalistyczny do tworzenia zagonów, agregaty ścierniskowe Grubera, siewnik do siewu precyzyjnego…
Czy korzystał Pan ze środków PROW?
Skorzystałem tylko w momencie tworzenia linii do mycia, z niskooprocentowanego kredytu na tworzenie nowych technologii. Zniechęciłem się do korzystania z tego typu środków przy zakładaniu deszczowni. Kiedy zawiozłem całą dokumentację okazało się, że limit środków został wyczerpany, innym razem mój wniosek został odrzucony z powodu limitu wieku. Zawsze natrafiałem na jakieś trudności. Podobnie jest z bankami, które również nie są przychylne, chociaż wiele z nich, właśnie dzięki pieniądzom rolników dobrze funkcjonuje.
Kto gospodaruje razem z Panem?
Oczywiście żona Sylwia, która głównie zajmuje się sprawami formalnymi, a jest ich bardzo dużo. Starszy syn zajmuje się siewami, ochroną i nawożeniem, średni pomaga przy deszczowniach, i jako kierowca. A najmłodszy, trzyletni, chętnie rzodkiewki wyrywa (śmiech).
Proszę opowiedzieć o organizowanym „Święcie rzodkiewek”, o Państwa społecznej działalności, o swoich osiągnięciach.
W tym roku już po raz trzeci planujemy „Święto rzodkiewki”. Dotychczas odbywały się one na jesień, ponieważ jednak rzodkiewka jest nowalijką mamy nadzieję, że uda się ten termin zmienić na wiosenny, maj-czerwiec. Wtedy też odbywają się Dni Nowego Miasteczka. Dużo jednak zależy od nowych władz. Nadmienię, że wśród wszystkich świąt obchodzonych na cześć różnych warzyw, święto rzodkiewki to najstarszy festiwal. Jest obchodzony w Meksyku rok rocznie 23 grudnia i nosi nazwę „Noc rzodkiewki”. Miałem okazję zobaczenia plantacji rzodkiewek w tym kraju. Tam uprawiana jest na pustyni, a woda do jej podlewania pobierana jest z głębokości 500 metrów.
W Kalifornii za to, gdzie również byłem, do jej zbioru używa się specjalnych kombajnów, preferowana rzodkiewka to taka bez liści. Nie mielibyśmy nic przeciwko temu, by i u nas tak było. Z liśćmi jest taki problem, że szybko więdną i żółkną, zwłaszcza latem. Klient, który kupuje oczami, jak widzi taki choćby jeden pożółkły listek, pochopnie stwierdza, że jest ona stara.
Marzy mi się jeszcze podróż do Chin, skąd rzodkiewka pochodzi.
Często zwracają się do nas różne stowarzyszenia, instytucje, które w miarę możliwości staramy się wpierać finansowo. Mamy np. nawiązaną współpracę z paniami z Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Panie z okazji „Święta rzodkiewki” przygotowały specjalną książeczkę dot. korzyści płynących z jedzenia rzodkiewki. Przygotowały degustacje: kanapki, sałatki, nawet same wystąpiły w koralach i bransoletkach z rzodkiewek. Również dzieciom, które wzięły udział w konkursie tego dnia, ufundowaliśmy nagrody. Wspieramy również Bluesobranie w Nowym Miasteczku. Przynależymy do Towarzystwa Przyjaciół Nowego Miasteczka i do Stowarzyszenia Wzgórz Dalkowskich. Żona w szkole jest przewodniczącą rady rodziców.
Często bierzemy udział w różnych konkursach, wystawach, przeważnie tych organizowanych w Holandii, Belgii. Na swoim koncie mamy liczne nagrody i wyróżnienia, jak dyplom uznania w krajowym konkursie Wzorowy Ogrodnik w kategorii warzywnictwo gruntowe w 2008 roku, swój czas antenowy poświęcił nam TVR 24 w programie Agroflash Tydzień, w którym zostałem przedstawiony jako Król rzodkiewek. W III edycji konkursu Menadżer roku organizowanego przez GL zająłem II miejsce.
Czy Państwo również borykają się z problemami szkód łowieckich?
Większy problem niż ze zwierzyną łowną mamy z gołębiami, które nagminnie wydziobują świeżo posiane ziarna rzodkiewek. Pojawiają się one na polu już wcześnie rano, a odlatują upasione, dopiero wieczorem. Powoduje to rzadkie wschody, nie ma obsady, mniejszy jest plon.
Czy będą jeszcze Państwo powiększać swój areał? Jakie inwestycje Państwo planują?
Tu w okolicy nie ma na to zbyt dużych szans. Był taki moment kiedy likwidowane były PGR, ale wówczas nie posiadałem na to środków finansowych. Tu jest dobra ziemia II-III klasy, akurat ten kompleks od Nowego Miasteczka do Borowa. Pozostała ziemia w tej okolicy jest już bardzo różna: piaski, glina, kamienie.
W planach mamy budowę hali sortowni (żonie marzy się specjalna linia do sortowania ziemniaków, tak by poza sezonem „rzodkiewkowym” była również wykorzystywana), przechowalni, chłodni wraz z pomieszczeniami biurowymi, w sumie o pow. 1500 m2. Ponadto planujemy jeszcze budowę zbiornika do nawodnień. Dokumentację kompletujemy już rok, bardzo te wszystkie formalności utrudniają i zniechęcają do inwestowania.
Jest Pan niewątpliwie ekspertem jeśli chodzi o uprawę rzodkiewki. Jak aktualizuje Pan swoją wiedzę.
Najlepsza nauka jest poprzez wyjazdy, kiedy człowiek sam ma okazję podpatrzenia jak dana produkcja wygląda w innych krajach jak np. Belgia, Holandia, Niemcy, które mają dłuższe tradycje w tym temacie. Jesteśmy bywalcami takich targów jak: targi mechanizacji w Hanowerze, Grune Woche w Berlinie, Dni Ogrodnika w Gołuchowie. Dodatkowo na bieżąco korzystam z literatury jak „Owoce, warzywa, kwiaty”, „Top Agrar”, „Rolniczy przegląd techniczny”.
Czy lubią Państwo rzodkiewkę? Może jakiś ciekawy sprawdzony przepis?
Oczywiście, przecież to afrodyzjak (śmiech). W Polsce rzodkiewka cały czas jest traktowana jako dodatek do potraw; w gastronomii trudno trafić na potrawy gdzie byłaby głównym składnikiem, np. na surówkę z rzodkiewki, częściej występuje jako ozdoba. W domach jako dodatek do twarożku, kanapki. W zeszłym roku podczas wyjazdu udało nam się natrafić na wiosenną zupę z rzodkiewki. Podana na ciepło, smakowała podobnie jak zupa szczawiowa, ugotowana na bazie liści rzodkiewek, sama rzodkiewka zaś dodana była na koniec jej przyrządzenia. Kiedyś próbowaliśmy konserwować rzodkiewkę, ale nie miała jakiegoś swojego charakterystycznego smaku, przypominała ogórki. Ciekawym sposobem na wykorzystanie tych największych rzodkiewek mają panie, które pracują u nas przy zbiorach; obierają je ze skórki, lekko obgotowują i podają z tartą bułką, jak kalafiora.
Jak spędzają Państwo wolną chwilę, czy jest czas na zainteresowania?
Tak. Praca pracą, ale na odpoczynek też czas musi się znaleźć. Często wybieramy się na koncerty, kabarety, mecze Falubazu. Na wczasy jeździmy głównie zimą, po „żniwach”, które u nas trwają pół roku. Po takiej intensywnej pracy, kiedy konflikty z ludźmi są nieuniknione, stresie związanym z realizacją zamówień, 160 telefonach dziennie, potrzebny jest odpoczynek i fizyczny i psychiczny.
Proszę o refleksje na zakończenie. Może jakieś spostrzeżenia np. na temat naszej polityki rolnej.
Uważam, że istnieje potrzeba by bardziej doceniać rolników. Praca na roli jest bardzo ciężką pracą. Wiąże się z nią wiele wyrzeczeń, często kosztem zdrowia. Uważam, że wszelkie nagrody, wyróżnienia, możliwość zdobycia uznania, bardzo podbudowują.
Oczywiście najlepszym i najbardziej satysfakcjonującym wynagrodzeniem za pracę jest cena wytworzonych produktów.
Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę wysokich plonów.
Aneta Jędrzejko
Źródło
Lubuska Izba Rolnicza
http://lir.agro.pl/