Pszczół powinno być u nas więcej – uważa Henryk Piekut, członek Polskiego Związku Pszczelarskiego na Mazowszu, koło w stołecznym Rembertowie
Po każdej zimie występują ubytki rodzin pszczelich. Te na poziomie 10-15 % uchodzą za normalne. W jakiejś rodzinie zniknie stara matka, inna rodzina nie przeszła na plastry z pokarmem i pada z głodu. Takie straty są zazwyczaj z naddatkiem kompensowane nowymi rojami. Wiele jednak zależy od przebiegu wiosennej pogody i kondycji rodzin pszczelich.
Polska, ze swoją liczbą pni pszczelich na poziomie blisko 1 250 tys. i rekordową w 2011 r. produkcją miodu - 23 tys. ton (w minionym zebrano mniej), należy do najbardziej napszczelonych krajów i znaczących unijnych wytwórców pszczelich produktów. Wjeżdża jednak do nas znacznie więcej miodu niż wyjeżdża. Wyeksportowaliśmy w 2011 r. ponad 4 tys. ton, a zaimportowaliśmy (głównie z Chin i Ukrainy) ponad 23 tys. ton. Te dane potwierdzają, że pszczół powinno być u nas więcej.
Więcej, więcej!
W Polsce potrzeba pszczół mimo, że ogólnie nie jesteśmy wielbicielami miodu. Statystyczny rodak zjada rocznie ok. 0,60-0,62 kg. Dla porównania - Niemiec konsumuje ok. 2 kg, Austriak 2,5 kg, a Grek aż 3,5 kg. Istotne, że 65% Polaków nabywa miód prosto od pszczelarzy. Ci ostatni zaledwie 24% produkcji sprzedają firmom zajmującym się konfekcjonowaniem miodu, 10% bezpośrednio do handlu detalicznego, a zaledwie 1% do przemysłu (czytaj do przerobu na miody pitne lub jako dodatki).
Ceny miodu zależą głównie od jego rodzaju (pochodzenia) i są zróżnicowane regionalnie. Do najdroższych należą: wrzosowy (nawet ponad 50 zł/kg) oraz ze spadzi iglastej (36 zł/kg). Najtańsze to rzepakowy i wielokwiatowy (15-20 zł/kg w sprzedaży bezpośredniej). Wysokie zbiory miodu w 2011 r. (23 tys. ton w stosunku do 12 500 ton w 2010 r.) nie spowodowały obniżenia cen detalicznych. Prawdopodobnie zadziałała promocja. Najwięcej na urodzaju zarobili jednak pośrednicy, którzy znacząco obniżyli ceny skupu. Pszczelarze żalili się, że jedna ze znanych firm oferowała im zaledwie 4,50 zł/kg wielokwiatowego, gdy średnia w kraju kształtowała się na poziomie ok. 8 zł/kg.
Wysokie miejsce Polski na liście europejskich producentów miodu wcale nie oznacza, że powinniśmy być zadowoleni ze stanu naszego pszczelarstwa. Z rejestrów powiatowych lekarzy weterynarii wynika, że - wbrew alarmistycznym głosom - rodzin pszczelich systematycznie w Polsce przybywa. W 2003 r. było ich poniżej miliona (949 200), a w 2011 r. ponad 1 246 tys. Jadąc przez kraj można się zorientować, że najwięcej pasiek widać w rejonach górskich i podgórskich. Są jednak całe połacie, gdzie trudno dostrzec ule. W górach pasieki prowadzą pszczelarze (często zawodowi) oczekujący na duże zbiory miodu spadziowego (nie w każdym roku on jest). Natomiast na terenach o intensywnej produkcji rolnej brakuje pszczół, a tam głównie one są niezbędne do zapylania roślin polowych i sadów, stanowią ważny czynnik plonotwórczy.
Wartość usług wykonywanych przez pszczoły w krajach UE szacowana jest rocznie na ok. 15 mld EURO. Biorąc pod uwagę, że na unijnym terytorium pracuje 14 mln rodzin pszczelich, każda z nich wykonuje robotę za 1070 EURO. Do tego trzeba doliczyć wartość miodu, pyłku pszczelego, propolisu, mleczka pszczelego, wosku i otrzymalibyśmy o wiele większy efekt pracy rodziny.
Gdzie jest wróg?
Pszczelarzy jest ok. 50 tys. Jeden z bardziej znanych próbował poprzez pszczelarstwo aktywizować bezrobotnych na wsi. Oferował im tanie ule styropianowe z obsadzonymi w nich rodzinami. Inicjatywa cenna, bo istotny dochód z pszczół można uzyskać, chociaż nie każdego roku. Trudno mu było jednak znaleźć wielu chętnych, bo pszczołami nie każdy chce i nie każdy może się zajmować (uczulenie na jad wyklucza). Na dodatek do prowadzenia pasieki w obecnych warunkach niezbędna jest duża wiedza i praktyka nabyta pod okiem profesjonalisty.
Akcentuję „w obecnych warunkach”, ponieważ przed rokiem 1980, gdy pszczół miodnych nie atakował jeszcze roztocz Varroa destruktor, pszczelarzem mógł być prawie każdy nieuczulony na jad. Jednak ten okrutny pajęczak wielkości łebka od szpilki, rozwijający się w czerwiu i żywiący się osoczem pszczelim zmienił ten stan. Obecnie bez prowadzenia skutecznej walki biologicznej latem (np. poprzez wycinanie czerwiu trutowego) i chemicznej po zbiorach (specjalne paski, dym, kwasy) spowodował, że każdy zabieg musi być wykonany terminowo. Bez tego cała pasieka może zniknąć w jednym roku.
Nieostrożność i brak wrażliwości
Drugim czynnikiem groźnym dla polskiego pszczelarstwa są środki chemiczne stosowane do walki ze szkodnikami i chorobami roślin. Bywało, że wykonany w ciągu słonecznego dnia (powinien być wieczorem lub rano) oprysk ziemniaków pozbawiał życia lotne pszczoły, a tylko te przynoszą miód i pyłek do ula. Ktoś powie, że na kwiatach ziemniaków pszczoły nie siadają. To prawda, ale ziemniakom często towarzyszy miododajny chwast ognicha.
Na szczęście większość środków stosowanych obecnie do oprysków mało szkodzi pszczołom. Szkodzą jednak nielegalnie importowane z Ukrainy i Białorusi i dlatego przy wschodniej granicy odnotowuje się pszczelarskie dramaty.
W ostatnich latach głośno było o szkodliwości zapraw stosowanych do nasion buraków cukrowych. Jeden z ich składników (imidokroplid) podobno przenika do korzenia buraka i jego ślady w cukrze mogą szkodzić pszczołom podkarmianym tym produktem. Polskie badania wprawdzie tego nie potwierdzają, ale są kraje (np. Francja i Włochy), które zakazały stosowania takich środków.
Między innymi wprowadzenia zakazu stosowania środków zawierających niektóre trucizny domagali się protestujący 15 marca 2012 r. w Warszawie przedstawiciele pszczelarzy. Piszę przedstawiciele, bo Zarząd Główny Polskiego Związku Pszczelarskiego (największa organizacja) ten protest zbojkotował. Podłączyli się do niego natomiast mało mający wspólnego z pszczelarstwem przedstawiciele organizacji pozarządowych. Skutecznie grupa domagających się zakazu uprawy roślin GMO.
Moim zdaniem z GMO jest więcej zamieszania niż logiki. Nie ma dotychczas potwierdzenia badaniami (był opis w ostatniej „Polityce” z 2011 r.), że pyłek z GMO może źle oddziaływać. Wiadomo natomiast, że wszczepianie genów chroniących rośliny przed chorobami grzybowymi ograniczyłoby stosowanie środków chemicznych – co pszczelarze powinni przyjąć z ulgą. Importerzy miodu domagają się jednak laboratoryjnego potwierdzenia, że nie ma w nim pyłku z roślin GMO. Dziwne, bo Komisja Europejska grozi Polsce sankcjami za to, że nie dopuszcza się u nas nasion GMO (głównie kukurydzy).
Jest unijne wsparcie
Posiadacze pasiek krytykujący rząd za mało aktywną politykę wobec pszczelarstwa korzystają jednak z unijnego wsparcia prowadzonego za pośrednictwem Agencji Rynku Rolnego. A budżet na program Wsparcie rynku produktów pszczelich systematycznie rośnie. W latach 2004 - 2007 wynosił 11,7 mln, a na lata 2010- 2013 zwiększył się do 15,1 mln zł.
Pszczelarzom (zrzeszonym w organizacji) przysługuje całkowita refundacja pieniędzy wydanych na zakup leków przeciw warrozie oraz kosztów analiz miodu i pyłku. Na częściowy zwrot wydatków (70 lub 60%) mogą liczyć przy wymianie matek pszczelich, zakupie przyczep do przewozu uli oraz sprzętu służącego do pozyskiwania miodu, pyłku i zagospodarowania wosku. Refundowane są koszty konferencji i kursów oraz zakup urządzeń badawczych (50-60%). Wyasygnowane środki wsparcia pszczelarstwa nie są – niestety – w pełni wykorzystywane, a polscy rolnicy takie fundusze jak SAPARD lub – ostatnio - PROW wykorzystują praktycznie do ostatniego grosza. Związki pszczelarskie powinny więcej uwagi poświęcić zachęcaniu pszczelarzy do skorzystania z unijnego wsparcia, także tych amatorów posiadających kilka lub kilkanaście rodzin.
Tekst i foto: Henryk Piekut, Członek Polskiego Związku Pszczelarskiego na Mazowszu, koło w stołecznym Rembertowie.
Nowa Wieś Europejska 112/2013