Stasiu Ossowski z Osiecznej z woj. pomorskiego pochodzi z rodziny rolniczej, mama utrzymuje się z gospodarstwa. Chłopiec ma 8 lat, choruje na poważny nowotwór - neuroblastomę, ma już przerzuty. Chłopiec przechodzi jeszcze bezpłatne leczenie na NFZ, ale ostatni etap jest płatny, to immunoterapia, która zmniejsza ryzyko, że po zakończonym leczeniu nowotwór wróci.
Staś umiera na raka, a ja matka, muszę zdobyć niewyobrażalne pieniądze, by dać mu 50% szans. Tyle właśnie szans na przeżycie mogą dostać dzieci chore na śmiertelny nowotwór – neuroblastomę.
Dlaczego rak wybrał sobie właśnie jego, małego chłopca, który umiera teraz z bólu i ze strachu? Dlaczego on musi tak cierpieć i płakać w poduszkę, teraz kiedy jego życie powinno być wspaniałe i radosne? Staś wie, że ma raka, że jest źle, że w każdej chwili może być jeszcze gorzej. Obiecał mi, że będzie dzielny i że będzie walczył, o życie dla siebie i dla mnie.
Serce mi pęka, kiedy muszę na niego patrzeć, nie mogąc mu pomóc. Kiedy wchodzę do szpitala, mam ściśnięte gardło, i trzęsą mi się ręce. Nie wiem, co zastanę, czy Staś będzie płakał, czy kolejna chemia zadała mu równie wielki ból, jak poprzednia. Zawsze starałam się go chronić, cierpiałam, kiedy się przewrócił, obtarł kolano. Teraz walczy o życie, a ja mogę tylko trzymać go za wychudzoną rączkę i modlić się, by zasnął, zanim ból będzie nie do wytrzymania.
Z rakiem trudno jest wygrać dorosłemu człowiekowi, dla dziecka nie jest to pojedynek, ale niemal egzekucja. Mały organizm 8-latka nie jest tak silny, by unieść jednocześnie najcięższą z chorób i najostrzejsze możliwe leczenie. Traci się dziecko z oczu na dobę, a po tym czasie wszystko już wygląda inaczej. Na głowie nie zostały już żadne włosy, Staś chudnie niemal z godziny na godzinę.
Nie wyobrażam sobie, że mogę go stracić, bo jest tak niesamowicie dzielny, że jego wewnętrzna siła zawstydza moją rozpacz i bezradność. Wydoroślał niemal w kilka dni. Teraz nie wiem, czy to on jest silniejszy niż ja.
Pamiętam, kiedy lekarz pierwszy raz przyszedł do mnie z diagnozą. Myślałam, że po tylu miesiącach poszukiwań poczuję ulgę, a omal nie straciłam przytomności. Lekarz kazał mi usiąść i odczytał diagnozę, powiedział, że teraz Staś będzie walczył o życie, że obejmą go protokołem leczenia chemią – 8 cykli, po których będzie można usunąć z jego brzuszka guz – wielki nowotworowy guz, który rozsiał się już niemal wszędzie – jest w krwi w szpiku, głowie, rośnie w organizmie mojego dziecka, by je zabić…
Nigdy nie lekceważcie tego, kiedy dziecko mówi, że coś boli! Staś na początku skarżył się na bóle nóżek. Z czasem ból stał się jeszcze bardziej dokuczliwy, a mój synek zaczął słabnąć. Nie chciał jeść, a stany podgorączkowe utrzymywały się bardzo długo. Od marca odwiedzaliśmy kolejne gabinety lekarskie, w których lekarze tylko rozkładali ręce.
Któregoś wieczora, kiedy przyszedł kryzys, chwyciłam go w ramiona i mocno przytuliłam. Na głowie pod ręką wyczułam guz…
Po kilku dniach Stasiowi zaczęła opadać powieka. Okulista skierował nas do neurologa, ten zaś na USG. Diagnoza była nie do uniesienia – guz o wielkości 5x3x8 cm z przerzutami do szpiku, kości czaszki oraz w miednicy. 22 marca Stasiu miał operację laparoskopową biopsji guza.
Tak trafiliśmy na oddział który miał już coś złowrogiego w nazwie. Oddział Pediatrii, Hematologii, Onkologii Reumatologii, tam lekarze już nie mieli już uśmiechów na twarzach. W powietrzu było czuć wyścig z czasem, maksymalne skupienie. Nie mogę teraz uwierzyć, że z tych wszystkich dzieci, które na mnie patrzyły tamtego dnia, tylko część wróci do swoich mam…
Według protokołu, jakim lekarze zdecydowali się leczyć Stasia, czeka 8 cykli chemioterapii, potem usunięcie chirurgiczne guza, następnie pobór komórek macierzystych, po których otrzyma mega-chemię z autoprzeszczepem. Jeśli ten etap leczenia się powiedzie i nie nastąpią komplikacje, konieczne będzie specjalne leczenie immunologiczne, które zmobilizuje organizm do walki i zniweluje ryzyko wznowy.
Tu zaczyna się nasz największy dramat...
Cena za takie leczenie to milion złotych, ale chodzi tutaj o życie mojego dziecka. Mogę zdobyć dla niego 50% szans, na to by dorósł, by kiedyś zapomniał o piekle, w jakim tkwi teraz, by założył rodzinę. Niestety immunoterapia nie jest w Polsce refundowana, a jej koszt jest niewyobrażalnie wysoki. Błagam Was o pomoc, bez której moje dziecko nie wygra tej walki.
To mały wystraszony 8-latek, który heroicznie walczy, by przetrwać kolejną chemię. Jeśli mu nie pomogę przegra, a ja będę wtedy przy nim i patrząc mu w oczy, będę wiedziała, że nie dałam rady wykorzystać jedynej szansy...
Ja już nie proszę, tylko błagam o ratunek dla swojego dziecka. Jestem matką, a każda matka zrobi wszystko i będzie prosiła każdego, jeśli na szali znajdzie się życie jej dziecka.
Błagam, nie pozwólcie mu odejść.
Mama
https://www.siepomaga.pl/stasiu-ossowski