Kiedyś polskie browary wprowadziły piwa bezalkoholowe, żeby reklamować swoje produkty w mediach. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Teraz producenci widzą w tym szansę na rozwój biznesu. Jest jednak problem: ten rodzaj piwa wymaga najlepszej jakości chmielu.
W ubiegłym roku sprzedaż piw bezalkoholowych zwiększyła się aż o 80 proc., osiągając wartość pół miliarda złotych. Tegoroczne dane są jeszcze bardziej szokujące. Jak podaje Nielsen, w ciągu pierwszych czterech miesięcy 2019 r. rynek najpopularniejszych bezalkoholowych lagerów wzrósł aż o 95 proc., a radlerów (połączenie piwa z lemoniadą) – o 110 proc.
Nie wygląda na to, żeby ten trend się zmienił. Polacy przekonali się do zdrowego trybu życia, a dawno już obalono mity o szkodliwym wpływie piwa bez procentów na organizm człowieka.
Polecane sportowcom
Jest wręcz przeciwnie. W tradycyjnym piwie niezdrowy jest alkohol. Piwa o zerowej zawartości procentów przez wielu dietetyków polecane są sportowcom – szybko uzupełniają elektrolity oraz makro- i mikroelementy. Można je stosować także w codziennej diecie, bo mają niską kaloryczność.
– Rynek piw bezalkoholowych i niskoalkoholowych będzie się rozwijał, bo klienci mają swoje przyzwyczajenia i nie chcą z nich rezygnować ze względu na alkohol w piwie. Prowadzą samochód, mają spotkania biznesowe, jeżdżą rowerem, uprawiają sport, więc oczekują dobrego piwa bez procentów – uważa Arkadiusz Tyburski, główny piwowar z Browaru Trzy Korony.
Zaczyna się od chmielu
Zdaniem specjalistów chmiel to podstawa w produkcji piw bezalkoholowych. Jest najważniejszy, reszta (słód i dobra woda) to dodatki. Na rynku jest teraz ponad 400 odmian chmielu o różnych smakach i właściwościach.
– Chmiel jest przyprawą, bo daje goryczkę, smak i aromat, ale w dobrych piwach jest podstawowym elementem produkcji. Jest też naturalnym konserwantem zawierającym probiotyczną suplementację – mówi Zbigniew Szkopek, prezes spółki Polski Eko Chmiel.
Kryzys w branży
Chociaż piwna branża przeżywa boom, eksperci twierdzą, że plantacje chmielowe dotknął kryzys. Ogromna większość chmielników w Polsce wykorzystuje do upraw drewniane konstrukcje pokryte szkodliwym impregnatem – kreozotem. To środek zapobiegający niszczeniu drewna, zapewniający trwałość, ale bardzo szkodliwy dla ludzi i zwierząt. Olej kreozotowy zawiera WWA, czyli wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne, które mają rakotwórcze działanie.
Od kwietnia 2018 r., zgodnie z dyrektywą Unii Europejskiej, nie można stosować kreozotu do impregnacji drewna z powodu jego szkodliwego działania. To oznacza, że branża chmielarska będzie musiała wymienić drewniany słupy chmielników na bezpieczne konstrukcje.
– Na rynku jest coraz więcej napojów na bazie chmielu i jałowca, dlatego surowiec wykorzystywany do ich produkcji powinien być jak najczystszy. Plantatorów czeka duże wyzwanie, muszą wymienić pokryte kreozotem słupy w chmielnikach – uważa Zbigniew Szkopek z Polskiego Eko Chmielu.
Złym zwyczajem polskich plantatorów jest też wykorzystywanie w nadmiarze środków ochrony roślin, nie wszyscy też stosują proces suszenia szyszek chmielowych na zimno, aby zachować w nich jak najwięcej związków aromatycznych.
Polskie odmiany
Specjaliści twierdzą, że polskie browary będą częściej korzystały z rodzimych odmian, bo daje to gwarancję jakości i powtarzalności smaków oraz aromatów.
– Polskich odmian jest stosunkowo dużo, są bogate aromatycznie, ale mają lekko trawiasty i ziołowy aromat, a teraz modne są cytrusowe, które powstają np. z amerykańskich chmieli. Najlepiej, jeśli browar trzyma balans między odmianami cytrusowymi a lokalnymi, do których Polacy są przyzwyczajeni – mówi Arkadiusz Tyburski.
Zdaniem Zbigniewa Szkopka polscy producenci chmielu nie są jeszcze konkurencyjni na rynku, bo są zbyt rozproszeni.
– W Niemczech jest tylu plantatorów co w Polsce, choć nasi sąsiedzi mają ponad 20 tys. ha upraw, a my tylko 2 tys. Rynek czeski i niemiecki jest zintegrowany i to samo musimy zrobić w Polsce – uważa szef Polskiego Eko Chmielu.