Przedsięwzięcie od dwóch lat realizuje niemiecki koncern KWS. Działanie firmy skupia się na hodowli roślin uprawnych i produkcji nasiennej, obecnie przede wszystkim kukurydzy. Koncern prowadzi doświadczenia na terenie Europy Wschodniej, oprócz Polski także w Czechach, Rosji i na Słowacji. W naszym kraju poletka badawcze zlokalizowane są w czterech miejscach: w Brzegu, okolicach Piły, pobliżu Krakowa oraz właśnie w Baranówku, gdzie usytuowane jest największe z nich. Na ponad 6 hektarach pola, zlokalizowano 7 tysięcy poletek, na których, oprócz doświadczeń, znajdują się też jedyne w kraju tzw. linie wsobne, czyli linie, które się krzyżuje i uzyskuje materiał siewny. Po wysianiu wyrastają z niego wysokoplonujące kukurydze.
Co musi być?
Właściciele pól, na których prowadzi się doświadczenia, muszą sprostać wielu nałożonym na nich obowiązkom. – Wymagania są duże, szczególnie jeśli chodzi o ochronę herbicydową. Z tego tytułu, że linie wsobne słabo rosną, istnieje duża presja chwastów i nie każdy rolnik sobie z tym potrafi poradzić. Dlatego te linie zlokalizowane są tylko u nas, przy czym to jest pod pełną kontrolą, by ktoś tego nie zepsuł – wyjaśnia właściciel pola i były pracownik KWS-u Robert Zawieja. – Do tego dochodzi znajomość pól, pola muszą być wyrównane, by nie było zmienności glebowej i by później nie decydowała ona o tym, że jakaś odmiana wypadnie gorzej. Bywają pola z piaszczystymi wydmami, co tu nie może mieć miejsca. Poza tym musi być odpowiedni areał, na tym polu zlokalizowane jest ponad 6 ha doświadczeń, a całe ma 17 ha – tłumaczy. KWS nakłada też wymogi dotyczące siewu – pole musiało zostać uprawione w konkretnym terminie, wybranym przez koncern, bo wszystko odbywa się z pomocą ich specjalistycznego sprzętu. – I jeszcze kwestia oprysków. Normalnie mieścimy się w 2 opryskach herbicydowych, a tutaj należy wykonać aż 3, wszystko też w ściśle określonych terminach i konkretnymi preparatami. Jedno z pól badawczych w kraju niestety „wypadło” z doświadczeń, bo rolnik nie poradził sobie z chwastami i użył nie tego herbicydu, którego powinien – tłumaczy Zawieja. Perfekcyjna znajomość pól jest niezbędna dla wiarygodnego wyniku badań. Hodowcy do minimum starają się zmniejszać wpływ przypadkowych czynników.
Co z tego jest?
Jakie korzyści z doświadczeń ma rolnik? Przede wszystkim, od razu po zbiorze i pobraniu próbek przez hodowców, całość plonu trafia do jego dyspozycji. A jest go wyraźnie więcej niż w przypadku klasycznych odmian – nawet 12,5 tony z hektara, przy tym samym dokarmianiu. Do tego dochodzi satysfakcja z przeprowadzonych badań. – Nie ma to, jak mieć wytestowane na swoim polu, bo w przypadku odmiany, której nie ma w produkcji i nie ma możliwości jej przetestowania własnoręcznie, ja mam od razu z kombajnu wyniki następnego dnia. Wtedy widzę, że np. pojawiła się świetna odmiana, która trafi do sprzedaży. To potrafią być bardzo konkretne kwintale na plus, które przemnożone przez parę hektarów dają porządne pieniądze. (...) – mówi Zawieja.Najcenniejsze w całym doświadczeniu są linie wsobne. Dostarczają one niezliczonej ilości kombinacji nowych odmian, w zależności od tego, jakie cechy poszczególnych linii są istotne i jakie połączenia mają być sprawdzone. Niemieccy hodowcy co kilka tygodni sprawdzają postępy badawcze, zarówno w rozwoju linii wsobnych, jak i rosnących już odmian. – Jeśli chodzi o linie, to dziś tylko wizualna selekcja. Teraz przeprowadzam selekcję negatywną, tzn. jeśli linie prezentują negatywne cechy z punktu widzenia agronomicznego, np. słabo rozwinięte wiechy, dziwnie rozwijające się kolby, to od razu są eliminowane. Wygląd mówi wiele (...). Na ten moment jeszcze nie widać różnic, pojawią się one we wrześniu – mówiła podczas sierpniowej wizyty w Baranówku Susanne Kohls, przedstawicielka koncernu KWS, opiekująca się polami w Polsce i Rosji. – Jeśli z tego ogromu poletek uda się uzyskać 5 odmian, które później będą miały znaczenie rynkowe, to można mówić o olbrzymim sukcesie. To świadczy o tym, ile pracy trzeba włożyć w to, żeby powstała odmiana i żeby rolnik mógł ją zasiać na polu – dodaje.
To nie GMO
Hodowcy mówią, że tego typu doświadczenia spotykają się wśród rolników z podejrzeniem o modyfikacje genetyczne. Tłumaczą, że takie opinie wynikają z niewiedzy. – Większość ludzi nawet sobie nie zdaje sprawy, na czym to polega, jak to rośnie, mówi się o mieszańcach, o hybrydach... Jak ktoś słyszy „hybryda”, to już stawia uszy na sztorc, co tam się dzieje, mutacje itp. (...), a to jest normalna, konwencjonalna hodowla, którą się stosuje w bardzo wielu roślinach, np. żyto jest hybrydowe, rzepak, już nie mówiąc o warzywach, a żadne z nich nie jest GMO – wyjaśnia Zawieja. – Tu nie funkcjonuje coś takiego, że widząc ładną kukurydzę u sąsiada, mówimy: „niech mi pan ją sprzeda, bo mi się podoba”. Rolnik musi co roku kupić nasiona, bo jeżeli wysieje to, co zbierze z tej odmiany, część będzie normalna, ale część będzie miała rozszczepienie cech i znaczący spadek plonowania. Absolutna większość rolników ma tę świadomość – stwierdza hodowca. Koncern już teraz negocjuje z Robertem Zawieją warunki współpracy na przyszły rok. Powierzchnia badań ma być zwiększona do ponad 10 hektarów.
Hubert Mościpan