O przyczynach złej sytuacji na rynku trzody chlewnej oraz możliwościach poprawy tego stanu z prof. dr hab. Zygmuntem Pejsakiem z Państwowego Instytutu Badawczego w Puławach, rozmawia Dorota Jańczak.
Pogłowie trzody chlewnej w Polsce drastycznie spada od sześciu lat. W 2005 roku w naszym kraju hodowano 18,7 mln sztuk trzody chlewnej, natomiast w roku ubiegłym tylko 11 mln. Gdzie to zmniejszenie hodowli jest najbardziej widoczne?
Dramatyczny spadek pogłowia i liczby gospodarstw obserwuje się przede wszystkim w grupie małych producentów. Gospodarstwa większe, zarówno rodzinne, jak i wielkoprzemysłowe, raczej zwiększają produkcję i stopniowo podnoszą stosunkowo niewysoką efektywność. Jak wskazują na to dane, największy spadek zarejestrowano w gospodarstwach utrzymujących lochy – produkujących prosięta; to znaczy w chlewniach, w których sprostanie normom profesjonalnej produkcji jest zdecydowanie trudniejsze niż w tuczarniach.
Polskie rolnictwo przede wszystkim oparte jest na małych gospodarstwach. Czy to miało również wpływ na spadek hodowanej trzody?
Archaiczna struktura, czyli duża liczba małych gospodarstw w momencie wchodzenia Polski do UE oraz nierówne szanse polskich producentów świń w porównaniu z ich odpowiednikami w krajach „starej” Unii Europejskiej miały ogromne znaczenie. Polska weszła do UE z liczbą około 740.000 gospodarstw utrzymujących świnie, przy średniej efektywności produkcji 15 tuczników na lochę rocznie. Niekorzystne warunki wejścia naszych struktur rolnych do UE miały mieć charakter przejściowy. Można stwierdzić, że wyrównywanie szans ma, od chwili wejścia do Unii do teraz, bardzo powolny przebieg. Należy pamiętać, że na dostosowanie gospodarstw do wymogów unijnych Belgowie, Francuzi czy Niemcy mieli po kilkadziesiąt lat. Nasi producenci mieli znacznie mniej czasu. Oznacza to ogromną kumulację wydatków, nie mających za wiele wspólnego z efektywnością produkcji.
Wraz z wyrównywaniem szans powinna iść edukacja rolników w zakresie prowadzenia gospodarstwa rolnego. Jak sytuacja wygląda w tej dziedzinie?
Aktualnie w gestii i pod nadzorem MRiRW jest tylko 40 szkół rolniczych. Można jednoznacznie stwierdzić, że młodzi rolnicy w większości przypadków nie mają możliwości zdobycia potrzebnego im i stosownego do aktualnych wymagań oraz międzynarodowej konkurencji wykształcenia zawodowego. Mając sporo do czynienia z młodymi producentami świń z wielu krajów UE, z przykrością stwierdzam, że w większości przypadków różnica poziomów w wykształceniu jest ogromna. Uczelnie i instytuty naukowe nie spełniają w wymaganym obecnie stopniu statutowego obowiązku upowszechniania wiedzy. Jest ono wśród rolników bardzo często postrzegane jako zadanie wstydliwe i nie na miarę ambicji. Wydaje się, że zapomniano o potrzebie kształcenia rolników, sądząc prawdopodobnie, że ten kierunek gospodarki jest tak prosty, iż nie potrzeba ludzi dobrze wykształconych w tym zakresie.
Takie nastawienie przenosi się potem na efektywność produkcji, która w Polsce jest o wiele niższa niż w krajach zachodnich.
Nieprzywiązywanie uwagi do tej kwestii, podobnie jak lekceważenie rachunku ekonomicznego związanego z prowadzoną działalnością, to tylko niektóre z zaniedbań po stronie producentów świń. Należy wspomnieć także o braku profesjonalizmu w zakresie zasad organizacji i zarządzania produkcją. Klasycznym tego dowodem jest nieprzestrzeganie przez ogromną większość hodowców i producentów świń podstawowej zasady prawidłowego chowu tego gatunku zwierząt: „całe pomieszczenie pełne – całe pomieszczenie puste”. W naszym kraju cały czas jest ograniczone wykorzystanie potencjału rozrodczego stad podstawowych. Niska efektywność w tym względzie determinuje wysokie koszty produkcji prosiąt, co z kolei decyduje o braku konkurencyjności nie tylko na rynku europejskim i globalnym, ale także krajowym i o ogromnym imporcie prosiąt. Niewykorzystywanie potencjału rozrodczego i genetycznego krajowego stada podstawowego uwidacznia się m.in. w niskim wskaźniku średniej liczby prosiąt odsadzonych od lochy na rok oraz wysokim współczynniku wykorzystania paszy na przyrost jednostki masy ciała. Według danych GUS, średnia dla Polski liczba prosiąt urodzonych przez jedną lochę rocznie wynosi 16. Średnia dla Unii prosiąt odchowanych, a nie odsadzonych, wynosi 24,32. Ten sam wskaźnik w konkurencyjnej dla nas Danii wynosi 27,5, w Holandii 27,24.
Wspomniał pan o znaczeniu wykorzystania paszy na przyrost jednostki masy ciała. Proszę tę kwestię rozwinąć.
Biorąc pod uwagę fakt, że locha zjada w ciągu roku około 1000 kg paszy, obciążenie statystycznego tucznika paszą przeznaczoną na utrzymanie lochy wynosi w podkarpackim ponad 80 kg, w Wielkopolsce około 55 kg, a w Danii poniżej 35 kg. Oznacza to, że tylko z powodu niewłaściwego wykorzystywania potencjału rozrodczego loch, statystyczny tucznik odchowany i ubijany w Polsce zużywa średnio od 20 do 40 kg paszy więcej niż tucznik wyprodukowany w Danii. Należy dodać, że z powodów zdrowotnych, środowiskowych i zootechnicznych średnie zużycie paszy na przyrost 1 kg macy ciała wynosi w Polsce około 3,0 kg, natomiast w Danii około 2,5 kg. W sumie z wymienionych powodów zużycie paszy na odchowanie jednego tucznika jest u nas wyższe o 70-90 kg. Niestety, w zasadzie nikt w Polsce nie stara się powyższych faktów uświadomić producentom.
Czy były przeprowadzone jakiekolwiek badania naukowe dotyczące określenia efektywności produkcji w poszczególnych typach trzody chlewnej?
Takie badania prowadzi Polski Związek Hodowców i Producentów Trzody Chlewnej POLSUS. Nie mniej proszę pamiętać, że naszym problemem jest przede wszystkim to, że w znacznej części przypadków producenci nie wykorzystują do remontu stada loszek zarodowych, tylko loszki wybrane z tuczu. Wpływa to niekorzystnie nie tylko na efekty produkcyjne w sensie ilości, ale także na jakość produkowanego surowca.
A co z remontem krajowych stad podstawowych?
Większość producentów prosiąt nie wykorzystuje postępu genetycznego mającego miejsce na świecie. Analiza danych dotyczących produkcji i sprzedaży zarodowych loszek i knurków wskazuje przede wszystkim na niepełne pokrycie naszych krajowych potrzeb. Zakładając, że stado podstawowe loch liczy w Polsce 1.000.000 sztuk, na jego remont potrzebujemy rocznie 400.000 zarodowych loszek. Produkcja nie przekracza najprawdopodobniej 200.000 loszek, z czego znaczny odsetek eksportowany jest na wschód Europy. Oznacza to, że w większości przypadków remont krajowych stad podstawowych oparty jest na loszkach nie będących zwierzętami zarodowymi czyli, najprościej mówiąc, na tucznikach. Jest to bardzo poważny i kosztowny błąd, wynikający przede wszystkim z niskiego poziomu wiedzy producentów świń.
Winnymi obecnej, krytycznej sytuacji na rynku trzody chlewnej nie są jedynie rolnicy.
Zgadza się. Trzeba również wspomnieć o zaniedbaniach ze strony państwa. Należy do nich zaliczyć brak dalekowzrocznej polityki MRiRW w odniesieniu do omawianego sektora produkcji zwierzęcej. Nie są podejmowane skuteczne mechanizmy mające na celu poprawę struktury produkcji świń. Działania w zakresie zdobywania zewnętrznych rynków zbytu są niewielkie, w a zasadzie pozorowane. Warto wspomnieć także o współpracy pracowników administracji z rolnikami. Niezwykle drobiazgowe kontrole urzędników zniechęcają producentów i inne podmioty związane z produkcją trzody chlewnej do rozwoju. Działania w kierunku rozwoju podejmują tylko „wyjątkowo zdeterminowani”. Osoby decydujące się na modernizację, budowę lub rozbudowę chlewni, wytwórni pasz lub ubojni, napotykają na wiele utrudnień, muszą spełniać dodatkowe czaso- i kosztochłonne wymogi, których nie ma w większości krajów UE. Polska nie uruchomiła instrumentów prawnych, które w wielu krajach zostały wprowadzone w postaci różnych uregulowań, między innymi w celu poprawy konkurencyjności produkcji, poprzez bezpośrednie lub pośrednie obniżenie kosztów produkcji. Przykładem jest uzyskanie przez producentów duńskich zgody UE na stosowanie w paszy dla prosiąt odsadzanych tlenku cynku. W sposób istotny ogranicza to powszechne występowanie biegunek u prosiąt odsadzonych i poprawia wykorzystanie paszy. Dopłaty, m.in. w Niemczech, do powstających przy chlewniach lub zakładach mięsnych biogazowni, w Szwajcarii i Austrii dopłaty do programów zwalczania ważnych ekonomicznie chorób świń (np. mykoplazmowego zapalenia płuc); w wielu krajach w tym w USA i Kanadzie, dopłaty do badań laboratoryjnych zlecanych przez producentów świń. W Polsce tego typu działań wspomagających producentów świń w ogóle się nie rozważa, co z góry „ustawia” naszych hodowców na gorszej pozycji.
Jakie działania w takim razie należałoby podjąć?
Jeżeli polityka państwa nie włączy się bardzo intensywnie w uświadomienie producentom głównych przyczyn nieopłacalności i nie wdroży efektywnych sposobów szkolenia, to nie ma szans na poprawę sytuacji w zakresie spadku pogłowia loch. Państwo powinno też mieć strategię rozwoju rolnictwa. Tak do końca chyba nikt nie wie, czy chcemy ten sektor rozwijać, czy jest nam wszystko jedno. Władze lokalne w gminach nie dbają o to, by na ich terenie było jak najwięcej dobrych i dużych chlewni, tylko o to, by „przybysze z miasta” nie odczuwali zapachu chlewni. Stąd i ogromne trudności w rozbudowie chlewni i tworzeniu nowych. A jest to konieczne. Walczymy głównie o wyrwanie pieniędzy z UE, a nie o intensywny rozwój naszej hodowli. Dlatego przepaść między naszymi a unijnymi producentami się pogłębia.