W ślad za drożejącym żywcem, spada popyt na wieprzowinę. Zakłady mięsne muszą ciąć marże, bo i tak mają problem ze zbyciem towaru. Niektóre ograniczają produkcję, inne - wydłużają terminy płatności za trzodę odstawioną przez rolników.
Za złą sytuację w branży mięsnej eksperci obwiniają spadek pogłowia trzody chlewnej, której hodowla skurczyła się - w ciągu dwóch lat - o ponad 20%. Brak surowca powoduje, że ceny skupu osiągają wysoki poziom. Mimo tego opłacalność hodowli stoi pod znakiem zapytania, bo drożeją pasze przemysłowe. Taka sytuacja powoduje, że nie zarabiają ani rolnicy, ani zakłady mięsne. Te nie mogą już przerzucić kosztów drożejącego surowca na konsumenta, bo on więcej za mięso płacić nie chce. - W kraju spada nie tylko pogłowie, ale i spożycie wieprzowiny, które w tym roku, po raz pierwszy od wielu lat, ma być na poziomie poniżej 40 kg na osobę. To sygnał, że wieprzowina staje się mięsem ekskluzywnym. W tych warunkach rynkowych nie ma zwycięzców - mówi Maciej Duda, prezes PKM DUDA S.A. Zapewnia, że mimo trudnej sytuacji w branży, firma nie ma problemów z regulowaniem należności.
- Nie mamy opóźnień w realizacji płatności - czy to wynagrodzeń, czy to za surowiec - mówi prezes. Spadek zainteresowania wieprzowiną, o którym wspomina, daje się we znaki także mniejszym firmom z branży. - Zależy nam na tym, żeby produkować jak najwięcej i zwiększać ubój, ale wszystko jest uzależnione od koniunktury na rynku - mówi Artur Janaszak, kierownik działu skupów w Zakładach Mięsnych „Łagrom” z Ponieca. - Za trzy tygodnie mamy święta. Wszystko wskazywałoby na to, że będzie dużo większe zapotrzebowanie, a my w tej chwili mamy produkcję zmniejszoną o około 30% w stosunku do tego, co robiliśmy miesiąc temu. Liczymy, że w przyszłym tygodniu produkcja zostanie zwiększona. Nie jest to uzależnione ani od naszej wypłacalności, ani ceny, a od zapotrzebowania i koniunktury na rynku - mówi, przyznając, że w obecnych warunkach rynkowych wieprzowina przegrywa rywalizację z tańszym drobiem. Janaszak uważa, że pomimo zmniejszenia skupu, rolnicy - przy ogólnym spadku pogłowia - nie powinni mieć problemu ze sprzedażą trzody. Zapewnia, że firma płaci za żywiec na czas - w indywidualnie ustalanych 14- lub 21-dniowych terminach. Dłużej na pieniądze muszą czekać rolnicy współpracujący z „Salusem” z Golinki (powiat rawicki) - zakład płaci grupom producenckim w terminach przekraczających 45 dni. - W tej chwili nie jesteśmy pewnym płatnikiem - przyznaje Andrzej Tułaza, prezes „Salusa”. Firma z Golinki zaopatruje się w żywiec obecnie tylko u rolników zrzeszonych w grupach będących jej udziałowcami. Ci jednak - według prezesa - coraz niechętnej sprzedają trzodę do zakładu, bo odstrasza długi okres oczekiwania na pieniądze. Firma zaś nie jest w stanie przyśpieszyć płatności, bo sama cierpi na brak środków obrotowych i ma problemy z płynnością finansową. - Na chwilę obecną nie mamy pieniędzy, żeby płacić rolnikowi szybciej. Gdybyśmy płacili w 30 dniach, nie mielibyśmy żadnych problemów z zakupem - mówi Andrzej Tułaza. Na razie firma nie planuje ograniczenia wielkości skupu. Tendencje - w tym zakresie - są jednak różne. Niektóre zakłady z uboju częściowo rezygnują. - Zmniejszyliśmy prawie o połowę. Bardziej opłaca mi się mięso importować lub zamawiać konkretne elementy - mówi Sebastian Konarczak, współwłaściciel Zakładu Mięsnego „Konarczak” z Pogorzeli (powiat gostyński). Dodaje, że kryzys prowadzi do specjalizacji w branży. - Przetwórnie skupiają się na przetwórstwie. Są zakłady, które zajmują się tylko ubojem lub tylko rozbiorem. Kiedyś co drugi zakład miał pełny profil - wyjaśnia Konarczak. W tę stronę idzie jego firma, zmniejszając ubój i skup. Całkowicie z tego działu jednak nie zrezygnuje, bo - zdaniem współwłaściciela - mięso „własnej produkcji” jest najświeższe, a co za tym idzie, najlepsze na handel. Coraz więcej żywca dostarczają zakładowi pośrednicy, z którymi firma negocjuje termin płatności. Jeśli jednak kupuje bezpośrednio od rolnika, płaci - według deklaracji współwłaściciela - zawsze na czas.
Nieco lepiej ma się sektor drobiarski. - Rzeczywiście, mamy większe zamówienia - przyznaje Magdalena Wojciechowska z Zakładów Drobiarskich „Langner” w Karolinkach (powiat rawicki), które zajmują się ubojem, rozbiorem i przetwórstwem kurczaka. - Klient wymaga, by cena była niska. Sprzedaż wzrosła, ale opłacalność samej hodowli kurczaka nie jest zadowalająca. W okresie zimowym, każdy hodowca na pewno będzie do niej dokładał - uważa Magdalena Wojciechowska. Tak jak w przypadku żywca – głównie ze względu na rosnące ceny pasz. Mniejszym zainteresowaniem konsumentów cieszy się mięso indycze. - Tendencji kryzysowych u nas nie widać, ale nie ma też tendencji wzrostowych - mówi Jolanta Krystman, dyrektor naczelny ds. handlowych w P.P.H. Ubój i Przetwórstwo Indyka ze Słupi Kapitulnej (powiat rawicki). - Nie jest jednak tak, że spadło spożycie mięsa wieprzowego i raptem mamy bardzo duże zamówienia na drób - podsumowuje.
Joanna Stańko