Dla wielu rolników to najlepszy argument, by się dać przekonać i wyrazić zgodę na postawienie turbin - dzierżawa jest 20-krotnie wyższa niż zysk z uprawy na powierzchni, jaką zajmują wiatraki.
Na polu Piotra Łukaszewskiego w Potarzycy (powiat jarociński) stanęły pierwsze wiatraki w gminie Jarocin. - Procedura była bardzo skomplikowana, z tego względu, że w Polsce tylko się mówi o energii odnawialnej, ale nie ma odpowiednich uwarunkowań prawnych, żeby w miarę sprawnie to przeprowadzić.
Ta procedura trwa latami. U mnie - cztery lata - opowiada rolnik. Kto kogo znalazł - on firmę czy firma jego? Gospodarz tłumaczy, że przedsiębiorcy z Poznania uzyskali możliwość podłączenia do sieci średniego napięcia. Poszukiwali działek i rolnika, który by „pasował”. Muszą bowiem zostać spełnione odpowiednie wymogi - np. działki muszą leżeć po 500 metrów od zabudowań, obszar działki powinien być większy niż średnica rotora i droga dowozu na miejsce odpowiednio szeroka, a zakręty łagodne lub dające możliwość przebudowy na szersze, żeby szło te wiatraki dowieźć.
Trzeba też dogadać się w kwestii dzierżawy gruntu.
Zajęty pod wiatraki teren w Potarzycy to 30 arów. Gleba jest słaba - czwartej, piątej klasy, do tej pory siane tu były pszenżyto i rzepak. Rolnik zapewnia, że nie miał wątpliwości, czy dobrze robi, zgadzając się na postawienie turbin. - Jak się wyjedzie do Niemiec, tam widać lasy wiatraków. Dlaczego miałoby to być szkodliwe, skoro to tylko wiatr popędza i można w ten sposób wygenerować dużo prądu? Dla mnie to jest super rozwiązanie. Służy środowisku i nie ukrywam, że również mnie. Gmina też zyska, a może i Potarzyca coś będzie z tego miała - tłumaczy.
Droga przez mękę
Postawione w ciągu pięciu miesięcy dwie siłownie mają łącznie moc 1.600 kW i są w stanie zaspokoić potrzeby 500 gospodarstw domowych. - Przedsięwzięcie udało nam się zrealizować przy wsparciu Unii Europejskiej. To były środki z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego - mówi Rafał Augustyniak, prezes firmy „Eolia Technologie” z Poznania. Wsparcie unijne wyniosło 3 mln 400 tys. zł, przy łącznej wartości zadania - 9 mln 600 tys. zł. - To najlepsze połączenie wykorzystania gruntu, który docelowo pozostanie gruntem rolniczym. Nie ma lepszego sposobu na uzyskanie dodatkowego dochodu dla rolnika. Z właścicielem od początku mieliśmy bardzo dobry kontakt. Nie było problemu, by przekonać go do tej idei - dodaje Rafał Augustyniak. Drogą przez mękę określa natomiast pokonywanie spraw papierkowych i wszelkich formalności. - Istotne jest też uzyskanie decyzji środowiskowej, opinii, że ta inwestycja nie koliduje z trasami przelotów ptaków, bliskością bytowania nietoperzy - turbiny nie mogą stać zbyt blisko lasu. (...) Można przejść trzyletnią drogę przez mękę i później zrobić coś, co jest jej ukoronowaniem. Niestety, w Polsce w tej chwili jest tak, że odnawialne źródła energii nie są przez rząd traktowane dobrze (...) - mówi prezes „Eolii”.
Inwestorzy uciekają za granicę
„Finadvice Polska” na terenie naszego kraju prowadzi kilka projektów. - W trakcie przygotowania do tego typu inwestycji napotyka się, jak wynika z wymiany informacji między firmami, na wiele problemów. Średnio mija 6-7 lat od pomysłu do uzyskania pozwolenia na budowę, a z naszych doświadczeń wynika, że można by to było zrobić w krótszym czasie, ok. 15-20 miesięcy. Brak przejrzystych uregulowań prawnych powoduje, że w trakcie prowadzenia postępowania administracyjnego wielokrotnie trzeba niektóre rzeczy uzgadniać - dodaje Paweł Buchowski. Najpierw rada gminy musi zaakceptować pomysł, że na jej terenie mogą stanąć siłownie. Musi być także akceptacja społeczna. W tym celu przeprowadzane są spotkania z mieszkańcami miejscowości, w pobliżu których mają stanąć siłownie wiatrowe. Z tym jednak jest, jak się okazuje, nie tak wielki kłopot. Czasem odbywa się to bez żadnych problemów. - Jak już po tych początkowych czynnościach otrzymamy zielone światło, przystępujemy do procedury administracyjnej, która właśnie najdłużej trwa - tłumaczy dyrektor. - Brak uregulowań prawnych, przejrzystości we wsparciu dla energii odnawialnej, przeciągające się w nieskończoność prace parlamentarne nad pakietem ustaw dla energii odnawialnej, były powodem wycofania się w ostatnim roku z Polski kilku poważnych firm z tej branży - dodaje.
Czasem to ucieczka
Okazuje się, że dla niektórych rolników postawienie wiatraków to jedyne rozwiązanie i - jak twierdzą - najlepsza ucieczka przed zagrażającą im, ich gospodarstwom, inną inwestycją. Na siłownie wiatrowe, które staną prawdopodobnie w przyszłym roku, czekają gospodarze w obrębie Chojna (powiat rawicki). - Dwa lata temu było pierwsze zebranie na ten temat, w Ostrobudkach. Wójt mówił też o tym na sesji - opowiada Albin Pokładek, który jest też radnym. Nie było sprzeciwów ze strony rolników. Już wtedy mówiono też o kopalni węgla brunatnego. - Z dwojga złego lepiej te wiatraki. Nikomu nie będą przeszkadzać. I nie zabierają wielkiej połaci pola. A jeszcze rolnik ma z tego korzyści. Tutaj każdy wkoło mówi: Niech postawiają i 100 tych wiatraków, byle by kopalni nie było. To jest zatrucie środowiska. Pozbędziemy się naszych gospodarstw. Co to może być za produkcja, jak nie będzie wody? - martwi się jeden z gospodarzy. - Kopaliby pewnie na 200 metrów w głąb. Profesorowie się na ten temat wypowiadali, że to odciąga wody gruntowe nawet w rejonie 40 kilometrów. Tutaj zrobiłaby się Sahara! - dodaje.
Wątroby nie urwie
Albin Pokładek ma 15 ha. Jego gospodarstwo nastawione jest na produkcję trzody chlewnej i bydła. - U mnie zajęte by były tylko 4 ary, a więc nieduży obszar. To jest ziemia czwartej klasy. Zboże i kukurydza tam rosną - dodaje. Nie przerażają go krążące mity, a jest ich wiele - np. że na skutek pracy turbin może człowiekowi urwać wątrobę lub serce, że dzieci będą się rodzić ułomne, że krowy nie będą dawać mleka, że ptaków mniej, że telewizory nie działają, że człowiek wpada w depresję i że to jakieś groźne infradźwięki. - Przeciwnicy mówią: nie, nie będziemy tego robić, nie chcemy, człowiek jest najważniejszy. Musimy jednak zdawać sobie sprawę z tego, że człowiek oprócz powietrza, musi jakoś egzystować. A to jest niestety związane z pieniędzmi. Ideą nie będziemy żyć. Każdy potrzebuje konkretnych środków, żeby siebie i rodzinę utrzymać - zauważa Paweł Buchowski, dyrektor projektu z firmy „Finadvice Polska” z Warszawy.
Dobra emerytura co miesiąc
Zarówno firmy stawiające siłownie wiatrowe, jak i rolnicy, na których gruntach one stanęły, nie chcą mówić, jaki wysoki jest czynsz dzierżawny. Zasłaniają się tajemnicą handlową. Piotr Łukaszewski mówi jedynie, że dzierżawa jest 20-krotnie wyższa niż zysk z uprawy na powierzchni, jaką zajmują wiatraki. Wiadomo, że rolnicy mogą otrzymać rocznie od kilkunastu do 35 tys. zł (od jednej turbiny) za dzierżawę gruntu. Do budżetu gminy, z tytułu podatku od budowli - wpływa rocznie - jak wynika z informacji przekazywanych przez gminy - ok. 100 tys. zł od jednej turbiny. Jeśli - tak jak w Potarzycy - przyłącze jest prowadzone wzdłuż drogi gminnej, spółka wiatrowa uiszcza też roczne opłaty z tytułu zajęcia pasa. Płaci też podatek od nieruchomości za zajmowany teren. - To jest szansa dla rozwoju gmin, z których większość jest na skraju zadłużenia. Już nic więcej się nie zrobi. Trzeba więc mieć dodatkowy dochód nadzwyczajny, a siłownie to byłaby nadzwyczajna duża inwestycja, która spowoduje w przyszłości duży napływ podatków - stwierdza pracownik jednej z firm stawiających wiatraki. Opowiada, że rolnicy, z którymi rozmawia, chcieliby, żeby u nich ustawić wiatraki co 10 metrów. - Mówią: „A może jeszcze tu, może jeszcze na tej działce...” Nie ma takiej możliwości, to jest urządzenie techniczne, musi być ustawione zgodnie z odpowiednimi normami. Największy problem jest zwłaszcza wtedy, jak powstanie wiatrak u sąsiada... - dodaje. - Zresztą, sam bym tak chciał: w skali roku dostałbym 20-30 tys. zł. Nawet po odjęciu 10% podatku zostanie np. 18 tys. zł. Na dzień dzisiejszy to jest dobra emerytura - miesięcznie miałbym 1.600 zł - 1.800 zł - podkreśla.
Anna Kopras-Fijołek