Jacek Podgórski dyrektor Instytutu Gospodarki Rolnej: Na linii rolnik-ministerstwo musi być współpraca
Styczeń to w wielu branżach czas podsumowań minionego roku oraz spoglądania w przyszłość. Jacek Podgórski dyrektor Instytutu Gospodarki Rolnej podsumowuje 2016 rok w rolnictwie.
Czy 2016 rok był dla rolników łatwym, korzystnym rokiem?
JACEK PODGÓRSKI: Z całą pewnością nie był to łatwy rok. O problemach możemy mówić przede wszystkim w przypadkach, które nie są bezpośrednio zależne ani od polskiego rolnika, ani od organów, instytucji, które czuwają nad ich interesami. Myślę tu w szczególności o Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Takie zjawiska jak susza, która rokrocznie nawiedza nasz kraj, ASF czy ostatnio ptasia grypa to problemy, którym trudno jest przeciwdziałać prewencyjnie. Istnieje, oczywiście, pewne instrumentarium, którym posłużyć możemy się w przypadku afrykańskiego pomoru świń czy ptasiej grypy – myślę np. o restrykcyjnym wdrażaniu zasad bioasekuracji, ale nie możemy zapominać, że te choroby przenoszone są także przez dzikie zwierzęta… i tu zaczyna się problem. Według części ekspertów remedium na rozprzestrzenianie się ASF jest odstrzał dzików – tak, w jakiejś mierze na pewno, ale nie możemy zapominać o tym, że istnieje takie zjawisko jak nisza ekologiczna, która staje się niebezpieczna, ponieważ nie dysponujemy szczegółowymi danymi na temat występowania ASF na terenie choćby Białorusi czy Ukrainy, a właśnie stamtąd napłynęłaby do nas zwierzyna w ramach zapełnienia wspomnianej niszy. Dużo trudniejsza sytuacja jest w przypadku ptasiej grypy – odstrzał ptactwa na taką skalę, o jakiej mówi się w kontekście dzików jest nierealny i nie stanowi wyjścia z sytuacji. Pozostaje jeszcze kwestia suszy – tu odpowiednie instytucje wyciągają rękę do rolników, przyznając rekompensaty, choć negatywny wpływ na sam rynek pozostaje. Są jeszcze problemy… polityczne – mam tu na myśli kwestię rosyjskiego embargo. Podobne przypadki można by mnożyć. Czy miniony rok był dla polskiego rolnictwa łatwy? Z pewnością nie. Czy był korzystny? Na tyle, na ile mógł być – tak.
Jakie działania ministerstwa rolnictwa zasługują na szczególną uwagę?
JP: Pozostawiając na razie na boku kwestie legislacyjne, chciałbym podkreślić szybkość reakcji we wspomnianych już sprawach – szczególnie, kiedy mowa o ASF i ptasiej grypie. Duże słowa uznania dla Włodzimierza Skorupskiego, byłego już Głównego Lekarza Weterynarii. Mam nadzieję, i jak na razie wszystko na to wskazuje, że jego następca, dr Paweł Niemczuk, będzie tę linię kontynuował. Ale wracając do sedna – ustawy. Na pewno działo się wiele. Co było najważniejsze? W moim przekonaniu, choć nie jest to najistotniejsza ustawa z punktu widzenia wpływów do budżetu, kluczowe okazały się regulacje w kwestii sprzedaży żywności bezpośrednio od rolników. Częściowe zwolnienie z podatku i wprowadzenie przejrzystych zasad bezpieczeństwa żywności to ukłon zarówno w stronę rolników jak i konsumentów. Są także inne istotne zmiany: ustawa o ziemi – w mojej ocenie niezbędna, ustawa o przeciwdziałaniu wykorzystywania nieuczciwej przewagi kontraktowej, ale także dokumenty, które wyszły z innych resortów. W tym kontekście najważniejsze są prace Ministerstwa Rodziny Pracy i Polityki Społecznej i sztandarowa ustawa Prawa i Sprawiedliwości, czyli program rodzina 500+. Warte uwagi są także inwestycje w infrastrukturę wiejską dokonane przez Ministerstwo Infrastruktury ministra Adamczyka czy przywracania posterunków policji w małych miejscowościach, czym zajmuje się minister Błaszczak i jego MSWiA.
Największe kontrowersje dotychczas budziła, i chyba budzi nadal, ustawa dotycząca obrotu gruntami rolnymi. W zamyśle ma ona zapobiec zakupowi polskiej ziemi przez obcokrajowców. Co pan sądzi o tej ustawie? Czy są konieczne jakieś poprawki, jeżeli tak to jakie?
JP: Pamiętajmy, że ustawa nie obejmuje gruntów do 2 ha oraz innych o przeznaczeniu nierolnym, czyli np. pod zabudowę mieszkalną, budowę centrów logistycznych czy magazynów. Głównym celem ustawy, w moim odczuciu, jest zakończenie procederu spekulacji w obrocie ziemią rolną – te rozwiązania wzorowane są na tych, które obowiązują obecnie w krajach zachodniej Europy. Znamienny jest fakt, że polskie media tamtejsze regulacje przedstawiały w pozytywnym świetle, podkreślając fakt, że ziemię należy objąć szczególną ochroną. Kiedy podobne zmiany wprowadza się w Polsce, nagle rząd zalewa fala krytyki. To zastanawiające, choć jednocześnie bardzo proste – ziemię uczyniono paliwem politycznym, które opozycja postanowiła wykorzystać jako oręż do walki z rządem… oręż nieco tępy, bo osadzony w nie nieprzemyślanych argumentach. Od dawna było wiadomo, i wiedział o tym także resort rolnictwa rządu PO-PSL, że 1 kwietnia 2016 roku skończy się 12-letnie moratorium na zakup polskiej ziemi przez cudzoziemców i wprowadzenie zmian będzie konieczne. Tak też się stało i, szczerze mówiąc, nie widzę w tym niczego złego. Tym bardziej, że nowe prawo jest odpowiedzą na protesty rolników, którzy sprzeciwiali się sprzedaży ziemi tak zwanym "słupom", czyli osobom podstawionym. Jest jeszcze jedna kwestia – w ciągu dwóch lat ministerstwo rolnictwa ma przygotować nową ustawę o kształtowaniu ustroju rolnego, w myśl której rozważone mają być także inne niż obecnie formy gospodarowania ziemią rolną, czyli np. oddanie ich w gestię spółdzielni rolniczych. Biorąc pod uwagę speriodyzowany charakter ustawy i konieczność wprowadzenia nowych przepisów, która przyszła wraz z końcem kwietnia ubiegłego roku, nie widzę w ustawie zagrożenia dla polskiego rolnictwa.
Wprowadzono też ustawę przeciwdziałającą wykorzystywaniu przewagi kontraktowej w obrocie produktami rolno-spożywczymi. Pojawiają się jednak opinie, że ustawa nie jest do końca precyzyjna, a ryzyko wysokich kar może działać odstraszająco na handlowców, którzy nie będą chcieli zawierać umów z małymi podmiotami, zaś przetwórcy mogą zaprzestać kupowania surowców bezpośrednio od rolników. Co pan sądzi o tej ustawie i obawach wysnuwanych przez Polską Federację Producentów Żywności?
JP: Świadomość polskiego konsumenta wzrasta. Duże sieci handlowe, bo o te głównie chodzi w interesującej nas ustawie, są uzależnione od polskiego małego rolnika w podobnym stopniu do tego, w jakim rolnik uzależniony jest od tych właśnie punktów zbytu. To proste sprzężenie zwrotne. Można by, oczywiście, zastąpić produkty pozyskiwane od polskich rolników importem, ale po co? Dochodzą przecież znaczne koszty transportu i brak możliwości wykorzystania tego, co dla Polaków staje się swoistym "wabikiem", czyli rodzimego pochodzenia produktów. Te kary, o których Pani wspomniała również nie są niczym nadzwyczajnym. Jeśli mamy do czynienia z nieuczciwością, naturalnym powinno być jej penalizowanie. I tu podobne rozwiązania mamy w krajach Unii Europejskiej – tam kłopotów nie było. Sądzę, że i w Polsce ich nie będzie. Źródeł podatności na nadużycia doszukiwać należy się w dysproporcji między silnym ekonomicznie i skonsolidowanym sektorem dystrybucyjnym, a relatywnie rozdrobnioną branżą przetwórczą i produkcyjną. Stąd, moim zdaniem, konieczność podjęcia odpowiednich kroków o randze ustawowej. Wątpliwości Instytutu Gospodarki Rolnej budziła tylko kwestia dolnego przedziału kwotowego przyjętego do zastosowania przepisów, czyli 50 tys. zł obrotu między stronami transakcji. W naszej opinii mogłaby ona doprowadzić do wykluczenia z wachlarza działań ochronnych najmniejszych dostawców – takie też wątpliwości przedstawiliśmy ministerstwu. Otrzymaliśmy jednak zapewnienie, że przygotowywane są także zmiany w prawie względem najmniejszych rolników i ja tym zapewnieniom ufam.
Czego zabrakło w pracach Ministerstwa Rolnictwa w ubiegłym roku?
JP: Czasu. Kierunek, w którym podążają zmiany jest dobry. Ministerstwo robi to, co robić powinno, czyli nie ingeruje w potencjał indywidualny rolników, wierzy w ich przedsiębiorczość. Sytuacja rolnictwa się zmienia i dziś dobry rolnik, musi być dobrym businessmanem – nie ma innej możliwości. Pokazują to zresztą dane napływające z całej Europy. W latach 2005-2013 liczba gospodarstw rolnych w Unii Europejskiej zmniejszyła się łącznie o 26,3 proc., mimo to powierzchnia gruntów rolnych była dość stabilna i wyniosła około 175 mln ha. Ten wskaźnik pokazuje rozwój rolnictwa wielkoobszarowego i są to dane korzystne w rachunku finalnym. W Polsce już widzimy podobną tendencję, która, wreszcie, zaczyna nas odwodzić od PGR-owskiej spuścizny. Wiele można było zrobić w ubiegłym roku, ale co się odwlecze… postawiono na priorytety. Dajmy ministerstwu potrzebny czas.
ŚR: Czy rolnicy mogą liczyć na wsparcie rządu w pańskim odczuciu?
JP: Tak. Nie można wymagać, żeby ministerstwo wkładało rolnikom pieniądze do kieszeni – nie o to chodzi. Sztuką jest dać wędkę, a nie rybę. Tworzone lub już funkcjonujące mechanizmy wpłyną na znaczący progres w rozwoju polskich gospodarstw rolnych. Te jednostkowe sukcesy przełożą się natomiast, taką mam nadzieję, na poprawę kondycji całego rolnictwa. To jest szereg małych kroczków, które trzeba postawić i tych kroczków jeszcze przed ministerstwem wiele, ale nie tylko przed ministerstwem – to musi być współpraca na linii rolnik-instytucja i w tej kwestii Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi pozostaje na rolników otwarte.
Jakie wyzwania czekają na rolników w 2017 roku?
JP: Podobne. W pierwszej kolejności będzie trzeba poradzić sobie z obecnymi zagrożeniami: ptasią grypą, ASF oraz suszą, ponieważ ona przyjdzie – jestem o tym przekonany. Odpowiednie instytucje są mądrzejsze o doświadczenia z ostatnich lat i mam nadzieję, że wnioski, które wyciągnięto, nie pójdą na marne. Ale są też kwestie, z którymi mierzyć możemy się na polu instytucjonalnym. CETA, Państwowa Agencja Handlu i Inwestycji, rosyjskie embargo – w tych sprawach oczekiwałbym wzmożonej aktywności odpowiednich organów i szczegółowej analizy dotychczasowych działań oraz ich intensyfikacji.