Przestawiamy sylwetkę Stanisława Zawadzkiego – przede wszystkim rolnika – prezesa Przedsiębiorstwa Rolno-Przemysłowego Skioldpasz Sp. z o. o. w Lubinicku oraz prezesa Lubuskiego Związku Hodowców Bydła w Zielonej Górze (w dniu 23.01 odbyły się wybory nowych władz w LZHB – przyp. Red.), członka Rady Hodowlanej w Wielkopolskim Centrum Hodowli i Rozrodu Zwierząt w Tulcach, ale też życzliwego i serdecznego człowieka, który jest autorytetem nie tylko dla ludzi związanych z branżą hodowlaną. Prywatnie szczęśliwy mąż, ojciec i dziadek, dla którego rodzina jest motywacją i motorem do pracy w tym wymagającym zawodzie.
Proszę opowiedzieć o swojej „przygodzie” z rolnictwem, która z wieloma sukcesami nadal trwa. Od czego się to wszystko zaczęło i jak przebiegało?
Jest to przygoda, która zaczęła się w dzieciństwie. Mój tata, który pochodził z woj. świętokrzyskiego, po II Wojnie Światowej razem z dwiema siostrami przeprowadził się na zachód Polski, do obecnego woj. zachodniopomorskiego, wcześniej szczecińskiego i tam trafił do Państwowego Gospodarstwa Rolnego. Najpierw był księgowym, a potem kierownikiem tego gospodarstwa. Ja urodziłem się 8 lat po wojnie i praktycznie rzecz biorąc od samego początku żyłem tym, co się tam dzieje. W 1970 r. przeprowadzamy się do Lubinicka, w którym tata otrzymuje stanowisko kierownika tutejszego PGR-u. W 1973 r. zostaję absolwentem Technikum Weterynaryjnego we Wrześni, zresztą bardzo dobrego technikum, do którego poszedłem z przekonania. Wówczas w Polsce były tylko 4 takie szkoły: Września, Nowy Targ, Nysa i Jelenia Góra. W wakacje natomiast pracowałem, dorabiałem właśnie w PGR w Lubinicku. Po ukończeniu technikum aplikowałem na studia weterynaryjne w Lublinie, jednakże nie dostałem się, wobec czego 1 września 1973 r. rozpocząłem półroczny staż w lecznicy dla zwierząt w Świebodzinie, a po nim pracę w lecznicy w Skąpym, gdzie pracowałem 8 lat. Bardzo dobrze wspominam ten okres. W międzyczasie zrobiłem też zaoczne studia we Wrocławiu na pokrewnym kierunku, a mianowicie na zootechnice. Do teraz uważam, że moja droga zawodowa mogłaby obrać tylko trzy kierunki: rolnika, weterynarza lub leśnika. Są to pokrewne i niejako związane ze sobą profesje, w których najlepiej się czuję. Lata 1973-1976 w Polsce to był okres tzw. „prosperity” i wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Nic bardziej mylnego. Od 1976 r. gospodarka polska zaczęła podupadać, ubywało zwierząt w gminie, a mi powiększała się rodzina, dlatego w 1981 postanowiłem odejść z lecznicy i przeszedłem na stanowisko wiceprezesa do spraw obrotu rolnego w Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska w Skąpym. Ten okres pracy w GS był dla mnie bardzo rozwojowy. Zetknąłem się tam z księgowością, z obrotem rolnym i w dalszym ciągu miałem kontakt z rolnikami. Dodatkowo w tym czasie dorabiałem prowadząc hodowlę nutrii, nawet do 200 sztuk jednocześnie. Jednakże moje myśli i marzenia podążały przez cały czas za potrzebą prowadzenia dużego gospodarstwa. Już nawet byłem w trakcie kupowania takiego w Opalewie w 1978 r., ale się wycofałem z tej transakcji. W 1985 r. umiera mój tata. Była to nowa sytuacja rodzinna, zresztą lata 80-te to był naprawdę trudny okres z kartkami na benzynę, na mięso, praktycznie wszystko było na kartki. Proszę sobie wyobrazić, że jak w 1979 roku wpłaciłem na „dużego Fiata” (p. Stanisław pokazuje wszystkie kwity z wpłat) to dopiero w 1990 roku, czyli prawie po 11 latach udało się ten samochód odebrać. W marcu 1987 roku postanowiłem przejść do pracy w Świebodzińskim Kombinacie Rolnym (ŚKR) i trafiłem do gospodarstwa w Lubinicku, gdzie kierownikiem był wcześniej mój tata. To była zupełnie inna sytuacja. ŚKR w roku 1989 liczył 26 201 ha, było to ok. 50% gruntów jakie były w całym powiecie. Pozostałe grunty były w rękach rolników indywidualnych. Okres po 1989 roku to czas prywatyzacji, tj. wszystko co było możliwe miało być sprywatyzowane. W 1992 roku powołana została Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa, której zadaniem było właśnie sprywatyzowanie PGR-ów. Pierwszeństwo w możliwości zagospodarowania PGR-ów miały spółki pracownicze, ale prawda była taka, że nie było na nie chętnych. Dużo problemów było także z zabezpieczeniem tak dużego majątku.
W Lubinicku dodatkowo bardzo wielkim problemem było prowadzenie przez to gospodarstwo gospodarki mieszkaniowej w Świebodzinie. W związku z tym ówczesny dyrektor Agencji p. Seredyński powiedział, że nie wyda gospodarstwa, mimo że założyliśmy spółkę pracowniczą i wygraliśmy przetarg, tylko utworzy gospodarstwo w administracji, dopóki nie będą uregulowane kwestie spółdzielni mieszkaniowej. Dyrektor ogłosił konkurs na administratora gospodarstwa, który wygrałem. Wiedziałem, że taka forma długo nie potrwa. W międzyczasie brat utworzył spółkę Skioldpasz, która wzięła w dzierżawę gospodarstwo w Radoszynie. Przystąpiłem do spółki z bratem i namawiałem go żebyśmy również wzięli gospodarstwo Lubinicko, i tak też się stało. Dlaczego Lubinicko? – przez sentyment, a skąd sentyment? Bo w tym gospodarstwie pracowałem jeszcze jako uczeń technikum, bo znałem tam ludzi, którzy szanowali mojego tatę i jednocześnie bardzo dobrze zostałem tam przyjęty, szczególnie przez osoby z kadry kierowniczej. To była zupełnie nowa, trudna sytuacja, którą jakby wszyscy rozumieli i szli w tym samym kierunku, żeby mieć pracę i utrzymać siebie i rodziny. Prawda jest też taka, że w początkowej fazie rozdzierżawiania państwowych gospodarstw nie było na nie chętnych, dlatego w okresie administrowania, w różnych czasopismach ogłaszaliśmy możliwość nabywania przez rolników z gminy Świebodzin gruntów rolnych, np. w Świebodzińskiej Gazecie Powiatowej w numerze 1 z 1993 roku (p. Stanisław pokazuje świetnie zachowany egzemplarz gazety). W rezultacie my wydzierżawiliśmy to gospodarstwo z całym dobrodziejstwem. Zwierząt było coraz mniej. W 1995 roku przejęliśmy 240 krów. Później okazało się, że były to krowy z białaczką i tylko 81 z nich było zdrowych.
Jak wygląda gospodarstwo obecnie?
Gospodarstwo obecnie liczy 833 ha, które dzierżawimy od Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa. Jeśli chodzi o produkcję jest to na dzień 31 grudnia 2023 r. 1022 szt. bydła rasy HF na fermie, w tym 490 krów dojnych o wydajności ok. 8700 kg. Sprzęt został odnowiony przez te wszystkie lata i gospodarstwo pod tym względem jest samowystarczalne. Największy problem jest z ludźmi do pracy, mimo że według mnie źle nie płacimy, ludzie nie chcą pracować w soboty i niedziele, a przy zwierzętach niestety pracuje się 7 dni w tygodniu. W tej chwili zatrudniamy ok. 30 osób.
Jeżeli chodzi o produkcję zwierzęcą to uważam, że nie mamy się czego wstydzić. W 1995 roku mieliśmy wydajność od krowy na poziomie 4240 kg mleka, natomiast w 2023 roku 8700 kg. To jest dobra średnia europejska. Mamy stado pod kontrolą użytkowości mlecznej i rzeczywiście wspólnie z tymi ludźmi, którzy tutaj pracują, a niektórzy całe swoje życie przepracowali tylko w Lubinicku, możemy cieszyć się sukcesami. Przez te 29 lat nasze krowy wyprodukowały 95 mln litrów mleka, które odbierane jest codziennie (obecnie ok. 11 tys. l) i transportowane do mleczarni Latteria – Tinis Sp. z o.o. w Rzepinie. Produkujemy mleko bardzo dobrej jakości.
Zupełnie inna sytuacja wytworzyła się teraz. Przyszłość gospodarstwa jest niepewna. Ma to związek z ustawą z 2011 r., tj. koniecznością wyłączenia 30% powierzchni, które miały powiększyć Zasób dla rolników indywidualnych.
W przypadku gospodarstw o profilu produkcji roślinnej takie wyłączenia były prostsze. W przypadku gospodarstw hodowlanych oddanie prawie 1/3 dobrze funkcjonującego gospodarstwa wiąże się przede wszystkim z dużą redukcją hodowli i tym samym zatrudnienia. Nie ma mowy w tym przypadku o myśleniu o przyszłości, ekonomice, rentowności itp. Osobiście uważam, że takie gospodarstwa nie powinny być likwidowane, ale to jest moje zdanie. Nie mniej jednak przy tak dużej i dobrej produkcji, której jest niewiele w całym województwie lubuskim, likwidacja gospodarstwa byłaby dużym minusem w statystykach hodowlanych. W ciągu 29 lat w gospodarstwie urodziło się 13736 cieląt. Jałówki przeznaczane są do dalszego chowu natomiast byczki sprzedawane są do okolicznych hodowców do dalszego chowu. Także skala produkcji w tym gospodarstwie jest naprawdę wysoka i nie ma co ukrywać, że jest to wiodące gospodarstwo w tym rejonie. Kiedyś prawie każde gospodarstwo trzymało krowę, teraz są całe gminy, które nie mają nawet 1 krowy np. gmina Skąpe, dlatego utrzymanie produkcji w Lubinicku jest tak ważne.
Działalność w Lubuskim Związku Hodowców Bydła.
Jeżeli chodzi o działalność związkową to nie ulega wątpliwości, że rolnicy muszą się jednoczyć. W 1994 r. powstał Lubuski Związek Hodowców Bydła w Zielonej Górze. Obecnie liczy on 48 członków i jest zrzeszony w Polskiej Federacji Hodowców Bydła i Producentów Mleka. Tak naprawdę wiele organizacji rolniczych powstawało w tym czasie, żeby móc wymieniać poglądy, wspólnie rozwiązywać problemy itp. Głównym celem Związku jest wspieranie hodowców bydła mlecznego w produkcji mleka wysokiej jakości oraz bydła mięsnego. Jeszcze nie mam wyników hodowlanych za 2023 rok, niemniej jednak jako województwo lubuskie mamy powody do dumy. Co prawda jest u nas bardzo mała liczba obór pod kontrolą użytkowości mlecznej (61 w lubuskim, w Polsce ok. 20 tys.) i mała liczba ocenianych sztuk 7414 (ponad 800 tys. w Polsce), natomiast mamy bardzo wysoką wydajność, która w 2022 wynosiła średnio 10103 kg mleka od krowy. Wpływ na to miały nie tylko duże hodowle jak np. Osowa Sień, Kruszyna, ale też są bardzo dobrzy rolnicy indywidualni.
Prezesem Lubuskiego Związku Hodowców Bydła jestem od 2004 roku, wcześniej byłem także w jego Zarządzie. Byłem także dwie kadencje 4 – letnie w Zarządzie Polskiej Federacji Hodowców Bydła i Producentów Mleka. Uważam, że teraz młodsi muszą wziąć sprawy w swoje ręce, a są u nas naprawdę dobrzy i prężni hodowcy, którzy nadają się do tej roli. Może nawet lepiej poprowadzą Związek. Ja oczywiście zostaję w LZHB i jeśli będzie taka potrzeba będę służył swoją wiedzą i pomocą. Myślę, że młodsi koledzy podejmą się tego zadania, a ja będę im życzliwie kibicował. Całe moje życie zawodowe, a przecież ponad 50 lat już pracuję w rolnictwie na Ziemi Świebodzińskiej, udowodniło, że można coś w życiu osiągnąć, że można ze sobą współpracować, dlatego nie odżegnuję się od wspierania Związku. Nie ma ludzi niezastąpionych. Przychodzi taki okres w życiu, w którym człowiek dochodzi do wniosku, że musi przekazać pałeczkę, a następcy na pewno sobie poradzą.
Jak ocenia Pan swoją dotychczasową prezesurę w LZHB?
Każdy z nas hodowców codziennie musi pracować, zajmować się hodowlą, dojem, mimo to staraliśmy się wspólnie, także z biurem Związku, tą grupę ludzi zintegrować i chyba się udało. Stanowimy pewien monolit, być może dlatego, że jest to nieduży związek. Przez te wszystkie lata naszej pracy i współpracy próbowaliśmy rozwiązywać wszelkie pojawiające problemy, czy to na spotkaniach, Walnych Zjazdach, ale również podczas wspólnych wyjazdów. Ja starałem się reprezentować tą grupę najlepiej jak tylko potrafiłem, zarówno w Federacji, jak i podczas spotkań z władzami wojewódzkimi i krajowymi, również w ramach Lubuskiego Forum Rolniczego. Myślę, że nie byłbym tak długo prezesem Związku, gdybym nie miał zaufania wśród lubuskich hodowców.
Jaki jest patent hodowców na tak wysoką wydajność w województwie lubuskim?
Podstawą jest genetyka, odpowiednie żywienie i ludzie, którzy chcą się tym zajmować. Wszyscy ze sobą współpracujemy, również z Polską Federacją, wymieniamy się wiedzą i doświadczeniem. Po to też powstał LZHB. W województwie lubuskim są wybitne warunki do hodowli. Czy będą powstawały nowe obory – nie wiem. Gdyby dopłaty unijne były przyznawane do produkcji, być może obór byłoby więcej. Natomiast obecnie rozpoczynanie hodowli od podstaw, od zera, wiązałoby się z niewyobrażalnymi nakładami finansowymi. Ponadto do określonej produkcji potrzeba konkretnej ilości gruntów rolnych, których tak naprawdę w Zasobie już nie ma. Niestety dopłaty przyznawane są do powierzchni i to niekoniecznie użytkowanej. Dla mnie każdy 1 ha jest ważny, więc nie wyobrażam sobie proponowanego przez UE 4% odłogowania gruntów ornych w ciągu roku. O ile jestem gorącym zwolennikiem UE, bo uważam że Europa musi się jednoczyć, tak nie rozumiem i nie popieram pewnych zarządzeń. Obecnie zarówno polscy hodowcy jak i mleczarnie skupujące od nich mleko są w dobrej kondycji i naprawdę na tle Europy nie mamy się czego wstydzić. Jak popatrzymy wstecz, jaka była sytuacja w Polsce, w rolnictwie w latach 70-tych, 80-tych i 90-tych, to uważam, że teraz naprawdę nie ma powodów do narzekania i czasami dziwię się, jak takie narzekania słyszę. Oczywiście rękę zawsze trzeba trzymać na pulsie, dlatego jako Związek także braliśmy udział w protestach w Luksemburgu i w Brukseli przeciwko kwotowaniu mleka i karom jakie były za nadprodukcję (gospodarstwo Lubinicko zapłaciło ponad 200 tys. zł kary za nadprodukcję mleka).
Podsumowując
Przez ten okres zawodowy mojego życia niczego nie żałuję. Czasami myślę też, że jakaś opatrzność nade mną czuwała. Uważam, że wspólnie z żoną osiągnęliśmy swój sukces. Z bratem Waldemarem także próbowaliśmy coś więcej zrobić na Ziemi Świebodzińskiej i chyba nie mamy się czego wstydzić. Zawsze starałem się szanować ludzi i czułem odwzajemniony szacunek, czy to w stosunku do mnie, czy też do mojej rodziny. Co dalej będzie – czas pokaże. Uważam, że takie gospodarstwa jak Lubinicko nie powinny być likwidowane i powinny przetrwać, bo Polska musi produkować dobrą żywność, musi eksportować. W województwie lubuskim podoba mi się wiele rzeczy. Przede wszystkim to, że nie mamy konfliktów między rolnikami, to że działa Lubuskie Forum Rolnicze, którego jestem członkiem, że wydawany jest biuletyn „Rolniczy Puls” i wręczane są statuetki Lubuskiego Złotego Kłosa, której także jestem laureatem. Można powiedzieć, że nie mamy większych problemów między sobą. Jedyne co nas może poróżnić to działania polityczne.
Czy jest czas na jakieś hobby, pasje? Z tego co widzę po trofeach na ścianie to myślistwo.
Kiedyś bardziej, teraz już o wiele mniej. Natomiast obcowanie z przyrodą jest doskonałą formą relaksu i w tych trudnych okresach było dla mnie odskocznią od codzienności. Często korzystam z wyjazdów organizowanych przez firmy, z którymi współpracuję. Lubię też jeździć na nartach, dlatego staram się, aby raz do roku na nich pozjeżdżać. Co roku spotykamy się także z kolegami z technikum weterynaryjnego (wielu z nich już odeszło). Dużo zawdzięczam też moim współpracownikom. Gdyby nie oni nie byłoby możliwości prowadzenia tak dużego gospodarstwa, a tym bardziej czasu na odpoczynek.
Serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów w życiu zawodowym i osobistym oraz samych życzliwych ludzi na Pana drodze.
P. Sas
Źródło
Lubuska Izba Rolnicza
http://lir.agro.pl/