Dla miłośników koni czystej krwi kibicujących polskiej hodowli Święto Konia Arabskiego 2017 (11-14 sierpnia) nie było łatwym doświadczeniem, mimo pięknego jubileuszu 200-lecia stadniny w Janowie Podlaskim. Przez pierwsze dwa dni konie, prezenterzy, organizatorzy i publiczność zmagali się z iście tropikalnym upałem, trzeciego zaś z deszczem i chłodem. Ale z trudnymi warunkami atmosferycznymi wielbiciele koni arabskich radzą sobie nieźle i dla swej pasji gotowi są wiele znieść. Dopiero zakończona wielkim rozczarowaniem aukcja Pride of Poland, która zamknęła się najniższym wynikiem w historii tej imprezy: 410 tys. euro z aukcji głównej (sześć sprzedanych klaczy) i 144 tys. z Summer Sale (osiem klaczy), popsuła wszystkim humory. Nieuchronnie nasuwa się pytanie, czy aukcja w obecnej formule powinna być kontynuowana. Na pewno organizatorzy będą musieli poważnie przemyśleć założenia sprzedaży koni w takiej postaci.
Kłody pod nogi
Najwyraźniej przyzwyczaić się musimy do tego, że nasza do niedawna niekwestionowana duma narodowa, jaką są konie arabskie, dla pewnej grupy osób dumą być przestała - choć są to te same konie. Trudno już rozróżnić, gdzie mamy do czynienia tylko z czyhaniem na błędy organizatorów, a gdzie z prowokowaniem niekorzystnych dla imprezy wydarzeń. To skłania do jednego wniosku: nie chodzi tu o konie czy troskę o hodowlę, lecz o bezwzględną walkę o utracone wpływy. "To co się wydarzyło w kwestii koni arabskich w Polsce to niestety nasz kraj w pigułce" - powiedziała Anna Stojanowska (dawniej ANR) portalowi money.pl i z tym akurat stwierdzeniem trudno się nie zgodzić. Także i w innych dziedzinach - właściwie wszystkich - trwa przecież bezpardonowa wojna o to "aby było, tak jak było".
Na dwa tygodnie przed Czempionatem Narodowym jego organizacja stanęła pod znakiem zapytania - w tajemniczy bowiem sposób wyciekł brudnopis listy koni zgłoszonych do konkursu. Jak widzieli wszyscy, którzy zdążyli się z nim zapoznać, nie był to plik gotowy do jakiejkolwiek publikacji, lecz wersja czekająca na redakcję i korektę (np. jedna z klaczek umieszczona była wśród ogierków). Jakim cudem znalazł się więc na jednej z podstron witryny Pride of Poland? Administrator strony - Międzynarodowe Targi Poznańskie, biorąc udział w organizacji czempionatu już po raz drugi, wiedział doskonale, że lista koni nie może ujrzeć światła dziennego wcześniej niż na dzień przed konkursem, kiedy to do rąk uczestników trafia gotowy katalog. W wyniku niebywałej niefrasobliwości bądź też złej woli (jak pamiętamy, w ubiegłym roku strona Pride of Poland stała się ofiarą włamania), konieczne stało się unieważnienie zapisów i ponowne zebranie zgłoszeń, co znacznie opóźniło prace nad katalogiem czempionatowym. Wszystko się w końcu udało, katalog został wydrukowany na czas, ale cała sprawa wprowadziła sporo zamieszania i negatywnych emocji.
Złą prasę starano się podgrzać także poprzez "fake newsy". W przypadku Pride of Poland, główną fałszywą wiadomością, kolportowaną najpierw przez "Świat koni", a potem i inne "życzliwe" media, był rzekomy plan sprzedania Pingi jako lotu 0. Informacja wyssana z palca, bez żadnych podstaw w rzeczywistości, miała zapewne być niejako kontynuacją ubiegłorocznej histerii związanej z opóźnionym powrotem janowskiej klaczy z dzierżawy. Liczono prawdopodobnie na to, że media głównego nurtu podchwycą i "podgrzeją" fake newsa. Mimo tych wysiłków, miał on dość ograniczony zasięg - skończyło się na mediach należących do Verlagsgruppe Passau.
Potem obserwowaliśmy hucpę związaną z darmowymi wejściówkami, nazywanymi na użytek mediów "zaproszeniami dla honorowych gości". W tych wszystkich działaniach najgłośniejsze okazały się być: osoba reprezentująca nieistniejące pismo oraz sprzedawczyni kosmetyków dla koni... A wrogość mediów realnie istniejących wobec imprezy o nazwie Pride of Poland wzbudzała autentyczne zdziwienie śledzących tę sytuację osób z zagranicy. Trudno im było zrozumieć, dlaczego polskie media starają się usilnie zniszczyć imprezę będącą wizytówką Polski. Być może odpowiedzią na to pytanie jest stwierdzenie wieloletniego francuskiego korespondenta w Polsce Bernarda Marguerite’a, który powiedział tygodnikowi "Do Rzeczy", że "coraz częściej media stają się jedynie narzędziem w wojnie informacyjnej".
Niepowodzenie aukcji. Dużo gości, mało kupców
W Janowie Podlaskim nie zabrakło ważnych postaci z branży. Przybył właściciel stadniny Al Baydaa Stud z Egiptu, p. Ahmed El Talawy, obecny dzierżawca Galeridy; przyjechał także szejk Hamad Bin Ali Al Thani reprezentujący stadninę Al Shaqab z Kataru. Była współpracująca od lat z polskimi hodowcami p. Christine Jamar z Belgii (Jadem Arabians). Zjawili się wreszcie tak wyczekiwani i zapowiadani już w ubiegłym roku goście z Chin. Jak podali organizatorzy, wadium wpłaciło 30 osób (w ubiegłym roku 44, co daje spadek o 30%). Najlepszymi klientami okazali się na końcu nabywcy z Rumunii, którzy już rok temu poczynili udane zakupy i którzy w tym roku powrócili na aukcję, by skutecznie licytować. Kogo nie było, prócz, oczywiście, p. Shirley Watts? Bardzo widoczna była np. nieobecność Tomasza Tarczyńskiego i jego grupy irańskiej, dość aktywnej podczas poprzednich aukcji.
Licytacja, w odróżnieniu od innych punktów programu, wystartowała z półgodzinnym opóźnieniem. Być może chodziło o ostatnie testy elektronicznego systemu, który to system, z technicznego punktu widzenia, zadziałał, trzeba przyznać, bez zarzutu. Już jednak przy pierwszym koniu okazało się, że elektronika spowalnia i "dehumanizuje" proces licytacji. Postępowanie o dwa tysiące euro, w przypadku konia, który osiąga cenę powyżej 100 tysięcy euro, to prawdziwe ćwiczenie cierpliwości dla wszystkich uczestników. Najgorsze jednak było to, że przedłużające się niemiłosiernie licytacje często nie prowadziły do sprzedaży - koń tak czy inaczej wracał do stajni, bo nie osiągał ceny rezerwowej. Po dwóch godzinach byliśmy dopiero w połowie niemrawo ciągnącej się aukcji, a końca nie było widać... Po przeszło czterech godzinach sprzedało się zaledwie sześć koni. Brak stewardów w ringu, nawiązujących bezpośredni kontakt z poszczególnymi kupcami, również nie pomagał. Prowadzący aukcję Michał Romanowski nie widział twarzy, nie odczytywał intencji - istniały dla niego jedynie numery. Licytacja odbywała się więc mechanicznie, bez śladu emocji. Jednym słowem, zamiast zabawy była nuda, a w końcu niemal udręka gości, z utęsknieniem wyczekujących końca.
Wszystko wskazuje także i na to, że zawiodła, podobnie zresztą jak w ubiegłym roku, wycena koni. Jeśli nie oferujemy wielkich gwiazd, lecz porządne klacze hodowlane, to i ceny muszą być ustalone na odpowiednim poziomie. Odrzucanie niektórych spośród ofert musiało budzić zdumienie.
Zaczęło się nienajgorzej, bo klacz Gerda z Michałowa, oferowana jako lot 1, została sprzedana za 36 tys. euro do Al Baydaa Stud. Jednak już druga w kolejności janowska Etira zeszła niesprzedana, mimo że licytacja, krok po kroku, doszła do 45 tys. euro. To wychłodziło naturalne emocje towarzyszące początkowi aukcji i spowodowało konsternację wśród kupujących. Klacz, poza jednym medalem z St. Petersburga, nie może poszczycić się wielkimi osiągnięciami pokazowymi, a jako matka dopiero się wykaże. Jako córka Etnologii ma na pewno duży potencjał hodowlany, ale w żadnym razie nie może być uznana za gwiazdę. Wydaje się, że ten błąd decyzyjny kosztował wiele, bo właśnie w tym momencie impreza wyhamowała. Na Psyche Victorię z Chrcynna nie było właściwie chętnych, a oczekiwania właściciela były niemałe - licytator zaczął od 100 tys. euro. Przy Anawerze (Lot 4), pięcioletniej klaczy pokazowej, która urodziła już jedną klaczkę, a którą zaźrebiono czempionem świata EKS Alihandro, licytacja powoli, ale ruszyła - i po długiej, męczącej drodze do sukcesu, osiągnęła pułap 110 tys. euro. Kwotę tę zaoferowali goście z Rumunii. Niestety był tylko jeden chętny na michałowską Larandę (Lot 6), musiałby więc licytować sam ze sobą. W poprzednich latach zapewne znalazłby się jakiś "anonimowy kupiec", np. z Antypodów, który licytowałby przez telefon. A tak, 50 tys. euro, na których stanęło, okazało się kwotą zbyt niską, by koń mógł zmienić właściciela. Zainteresowany był gotów przedstawić nową ofertę już po aukcji, ale prezes SK Michałów zdecydował, że klacz zostanie wystawiona na sprzedaż w innym terminie. Do stajni wróciła falborecka Eksterna (lot 7); nabywcę (ze Szwecji) znalazła za to michałowska El Dorella, sprzedana za 47 tys. euro. Po czym na ring zaproszono janowską Prunellę - i to ona zdobyła miano tegorocznej rekordzistki aukcyjnej, choć ten rekord to "zaledwie" 150 tys. euro. Jej licytację trudno nazwać zaciętą, raczej znów - co najwyraźniej jest immanentną cechą systemu elektronicznego - wymęczoną, ale udało się osiągnąć cenę rezerwową. Prunella trafi do stadniny Suweco Niny Suskiewiczowej z Czech. Czy taka kwota za trzyletnią czempionkę pokazową jest wysoka czy niska? Na niedawnej aukcji zorganizowanej przez Giacomo Capacciego w Villi Passerini niedaleko włoskiej Cortony najwyższą ceną było również 150 tys. euro, zaoferowane przez kupców z Izraela za tegoroczną wiceczempionkę ze Scottsdale i Las Vegas Arwę Aljassimya.
A aukcja trwała dalej i kolejne klacze schodziły z ringu niesprzedane. Jeszcze tylko wnuczkę Pianissimy Pimentę wylicytowano do sumy 42 tys. euro (Wielka Brytania), a wnuczka Pipi Polana osiągnęła cenę 25 tys. euro. Na tym zakończyła się sprzedaż podczas Pride of Poland 2017.
Część kupców nastawiała się na zakupy podczas poniedziałkowej Summer Sale. Ale i tym razem zainteresowanie było niższe od oczekiwanego - sprzedało się tylko 8 z 29 zaoferowanych koni. Już po aukcji hodowcom z Białki udało się domknąć dwie transakcje, dzięki czemu w sumie trzy polskie konie pojadą do Chin - janowska Alsara oraz białeckie Peluza i Emrisa. Najdroższą klaczą poniedziałkowej aukcji okazała się michałowska Elgazonda (29 tys. euro), którą wylicytowała p. Christine Jamar z Belgii. Dwa inne michałowskie konie (El Empiria, 23 tys. i Zenga, 15 tys.) pojadą do Rumunii. Najbardziej wzruszający moment nastąpił, gdy za 12 tys. udało się p. Annie Janas-Naze zakupić białecką Hulinę. Polska hodowczyni nie kryła swej ogromnej radości. "Moje końskie życie zatoczyło koło - napisała na Facebooku. - Witamy w rodzinie Hulinę, rodzinę mojego zmarłego ukochanego Herolda!". Takie chwile pokazują, że ta "zabawa" może mieć głęboki sens.
I tak, najwyższą kwotę ze sprzedaży koni uzyskała stadnina janowska (Prunella i Anawera to tegoroczne rekordzistki aukcyjne, a w sumie Janów sprzedał 5 koni). Najwięcej koni sprzedał Michałów (siedem). Białka znalazła kupców na 3 konie spośród pięciu oferowanych. Najgorzej poszło hodowcom prywatnym - tylko jeden prywatny koń zmienił właściciela, i to za najniższą kwotę obu aukcji (Echo Bey Karima, 5 tys. euro).
Efektywność złożona na ołtarzu przejrzystości
Trudno nie postawić pytania, dlaczego mimo intensywnej i skierowanej do właściwych odbiorców promocji, potencjalni kupcy nie dotarli do Janowa? Wśród przyczyn należy wymienić na pewno efekt "złej prasy", nieustającego jazgotu, mogącego odstraszać mniej odporne osoby, czy nawoływania do bojkotu. Straszenie klientów prokuratorem również nie jest właściwym sposobem na promocję polskiej hodowli. Jedno, co dobre, to to, że oszczędzono nam w tym roku przynajmniej wylewania łez i egzaltowanych oświadczeń o "ratowaniu" koni... Tak czy inaczej, wygląda na to, że najbardziej na tej wojnie stracili hodowcy prywatni, choć to nie jest ich wojna. Pamiętamy finał sztuki Maxa Frischa "Biedermann i podpalacze" (1953) - zaradny biznesmen, żyjący w mieście opanowanym przez podpalaczy, stara się być życzliwy dla wszystkich, także dla agresorów, wierząc, że drobne ustępstwa zapewnią mu spokój i bezpieczeństwo. Złudzenia traci dopiero w pożarze, ale wtedy jest już za późno...
Jednak lista przyczyn niepowodzenia tegorocznej aukcji jest dłuższa i nie są to wyłącznie przyczyny wewnętrzne. Wymienić można inne, konkurencyjne wobec Pride of Poland aukcje; nasycenie rynku (wielkie bliskowschodnie stadniny, jak choćby Al Shaqab, niegdyś przyjeżdżające po materiał hodowlany choćby do Polski, teraz same organizują aukcje, na których oferowane są setki koni); rozpowszechnienie embriotransferów, na skutek czego od jednej wybitnej klaczy uzyskuje się kilka źrebaków rocznie.
Nasuwa się kilka wniosków. Po pierwsze, to obawa przed zarzutami o wyprzedaż najcenniejszego materiału hodowlanego stanęła zapewne na przeszkodzie temu, by oferta aukcyjna była atrakcyjniejsza. Za mało znalazło się na liście magnesów, mogących pobudzić wyobraźnię potencjalnych nabywców. Zachowawcze decyzje nie przyniosły sukcesu, zwłaszcza że najskuteczniej udawałoby się przeciwdziałać zastraszaniu ewentualnych klientów, przedstawiając ofertę, o którą chcieliby oni powalczyć.
Po drugie, zemściła się kompletna pasywność w obronie ubiegłorocznej aukcji, która wcale nie była porażką. Jej wynik plasował ją mniej więcej pośrodku tabeli. Jednak przeciwnicy imprezy nie tylko narzucili swoją narrację, ale dodatkowo wywołali poczucie winy u organizatorów z powodu rzekomych naruszeń, do dziś badanych przez prokuraturę z zawiadomienia "opozycji totalnej" oraz byłego prezesa SK Janów Podlaski, p. Marka Treli. Wmawianie opinii publicznej, że doszło do przestępstwa, którego nie było, jest w czystej postaci piłowaniem gałęzi, na której się siedzi. Podważanie uczciwości i wiarygodności aukcjonera sprzed roku też nie przysłużyło się janowskiej sprawie. Aukcja to żywioł, z którym mocować się mogą tylko odważni. Tej odwagi zabrakło - i tak narodził się innowacyjny system do licytowania, jedyny taki na świecie, który zapewnił całkowitą i absolutną przejrzystość aukcji, zabijając przy okazji jakąkolwiek spontaniczność, tempo licytacji i atmosferę święta, jaka powinna towarzyszyć takiej imprezie. Nie trzeba być prorokiem, by stwierdzić, że za rok maszynek do licytacji na stolikach już nie zobaczymy. Jak mówił w wywiadzie dla "Dużego Formatu" (Gazeta Wyborcza) podkuwacz koni Radosław Mojsym, "w tym biznesie jest trochę ściemy. Jak świat światem, konie na targach sprzedawane były i będą przed świtem". Przejrzystość jest niewątpliwie wielką wartością, ale gdy sprzedaje się marzenia - a o to też tutaj chodzi - maszynka nie zastąpi znającego się na swej robocie człowieka.
Mimo więc licznych przeciwności, organizatorzy zawdzięczają klapę aukcji także i sobie samym. Nie wystarczy postawić wystawnych namiotów, trzeba jeszcze "dopieścić" kupców, sprawić, by poczuli się docenieni i "zaopiekowani". Niewyczuwanie tych niuansów trudno nazwać inaczej niż strzelaniem sobie w stopę. Ale i tak nieco zaskakuje szeroki uśmiech na twarzy byłego prezesa SK Michałów, p. Jerzego Białoboka (mimo że nie udało mu się wylicytować klaczy Anawera), który po aukcji wydawał się najszczęśliwszym człowiekiem na sali. I który swe pierwsze kroki skierował do czekającej już na niego ekipy TVN, stacji słynącej z "kibicowania" Pride of Poland. Bo przecież on także siedzi w tej chybotliwej łodzi, jaką jest biznes koni arabskich. Dziś ta łódź może jeszcze nie zatonęła, ale mocno nabrała wody.
Jak się dowiadujemy, za rok możemy spodziewać się w Polsce nawet pięciu różnych aukcji (dwóch państwowych i trzech prywatnych). Jeśli więc nie dojdzie do jakiejś autorefleksji, to sytuacja może się jeszcze bardziej skomplikować, i to dla wszystkich uczestników tej wojny. Zbiorowe samobójstwo całej branży odbije się bowiem także na "podpalaczach", choć żaden z nich nie ma własnych koni.
A jakie wnioski wyciągną organizatorzy Pride of Poland z tegorocznej porażki? Przekonamy się już za rok.
Wyniki
(Ceny netto w EUR)
Pride of Poland 2017
(24 zaoferowane klacze i 1 ogier)
Prunella 150 tys. Czechy
Anawera 110 tys. Rumunia
El Dorella 47 tys. Szwecja
Pimenta 42 tys. Wielka Brytania
Gerda 36 tys. Egipt
Polana 25 tys. Polska
Summer Sale 2017
(29 zaoferowanych klaczy)
Elgazonda 29 tys. Belgia
Demeter 23 tys. Namibia
El Empiria 23 tys. Rumunia
Fermata 22 tys. ZEA
Alsara 15 tys. Chiny
Zenga 15 tys. Rumunia
Hulina 12 tys. Polska
Echo Bey Karima 5 tys. Polska
Peluza sprzedana po aukcji za niepodaną do publicznej wiadomości kwotę do Chin
Emrisa sprzedana po aukcji za niepodaną do publicznej wiadomości kwotę do Chin
Całość artykułu "Narodowy Czempionat 2017. Pogrom Best in Show, Zagrobla imponuje formą. Aukcja Pride of Poland: czas na zmianę formuły?" można znaleźć tutaj
Źródło
www.polskiearaby.com