„Według niektórych statystyk w 2020 roku nie będziemy mieli w Polsce żadnej maciory” – przestrzega hodowca z Goliny. - Mamy naprawdę mało świń. Tylko 11,5 mln. Tak mało jeszcze nigdy nie było. Byłem w ostatnich dniach na Festiwalu wieprzowiny w Wąbrzeźnie. Obecni tam eksperci z BGŻ wyliczyli, iż - biorąc pod uwagę ilość spożywanego mięsa
- potrzeba nam 19 mln świń - mówi Mieczysław Kowalczyk, rolnik z Lipna (powiat leszczyński) oraz szef grupy producenckiej „Salus 2”. Biliby codziennie Prowadzi 100-hektarowe gospodarstwo i produkuje rocznie ok. 800 tuczników. - Gdybyśmy wszyscy, jako członkowie grup, odstawiali świnie do „Salusa”, i tak by ich brakowało. Mamy zbyt, a nie mamy świń. Musimy coś wymyślić, znaleźć pieniążki, żeby skrócić ten 60-dniowy termin płatności. Wtedy każdy z grupy, i nie tylko z grupy, będzie do nas chętnie sprzedawał - mówi rolnik. - Moglibyśmy skupować drugie tyle, co teraz. Bijemy co drugi dzień. Czasami dwa, trzy razy w tygodniu, a moglibyśmy codziennie.
Rolnicy, którzy należą do grup producenckich, raczej nie zmniejszają produkcji. Ale jest ich bardzo mało. W Polsce do grup należy 5-6 % rolników, w Wielkopolsce - 8-9%. Zdaniem gospodarza spod Leszna obecna cena nie jest najgorsza. W miarę opłacalna, ale nie zachęcająca do hodowli. - Zboże jest drogie - kosztuje 900, a nawet 1.000 zł. Ci, co nie mają swojego, nie mają łatwej sytuacji. Nic nie zachęca do zwiększania pogłowia. Nasze świnie jadą do Japonii, Wietnamu, Korei, na Białoruś. Na Zachód też. Do nas przychodzą prosiaki z Zachodu. W ciągu roku przyszły 2 miliony - mówi Kowalczyk. - Ale na Zachodzie też nie ma świń. I też nie chcą do tego wracać. Chcą robić interes na zbożu, kukurydzy, rzepaku. Niewielu z tych, co zostali przy produkcji trzody chlewnej, zwiększają ją. Generalnie ci, co odeszli od hodowli trzody chlewnej, nie wracają do niej - twierdzi rolnik z Lipna.
Czy to polski, czy niemiecki
Zachęty do powrotu nie ma. Na tuczniku można zarobić 50 zł. Jeżeli ktoś produkuje rocznie 100 sztuk, na rok zarobi 5 tysięcy. - Nie jest w stanie z tego wyżyć. Nawet jeśli ktoś chciałby zwiększyć produkcję, to nie w każdej sytuacji było to możliwe, bo trzeba było inwestować - w nowe systemy, w nowe chlewnie. Nie wszystkich było na to stać. Średnich producentów bardzo dużo „wypadło”. Ci, którzy zostali, choć zwiększyli produkcję, nie są w stanie wyprodukować 17-18 mln sztuk. Tyle by już nawet wystarczyło, bo teraz sztuki są trochę większe - dodaje gospodarz. Spadek pogłowia widoczny jest od 4-5 lat. - Ktoś powiedział:
- Mnie to nie obchodzi, czy ja zjem polskiego czy niemieckiego tucznika. Ale Polska na tym straci. Jeżeli bowiem będziemy dopłacać do produkcji trzody chlewnej nie polskim rolnikom, ale do tuczników produkowanych za granicą, to będzie skaranie boskie. Lepiej byłoby dołożyć
- na pewno mniejsze - pieniądze do zwiększenia pogłowia stada podstawowego. W tym kierunku musimy iść - podkreśla Mieczysław Kowalczyk.
Uważa, że tylko duże stada są w stanie się utrzymać. Przy tak wysokiej, kosmicznej wręcz cenie paszy i zboża. - Tak nie powinno być. Te gospodarstwa rodzinne, które produkują 400-500 sztuk, powinny potrafić na siebie zarobić. Na produkcji samych tuczników
Grupa mu pomogła
Paweł Orpel z Goliny (powiat jarociński) rocznie produkuje około 400 tuczników. Przyznaje, że miał moment załamania. Pomogła mu grupa producencka. Chciał zrezygnować z macior. Prosiaki dużo go kosztowały, pracy przy nich było mnóstwo. - Jakbym je sprzedał, na pewno bym nie zarobił, tylko stracił. Jak tuczyłem dalej, musiałem kupować zboże, które było drogie. Koszty się podnosiły. Jak oferowali za tucznika 3-3,50 za kg, to ja za tyle nie wyprodukuję. Teraz ta cena jest wyższa, bo nie ma świń. Poza tym koszty paszy bardzo wzrosły, bo zboże jest dwukrotnie droższe - opowiada. Jego zdaniem obecna sytuacja jest konsekwencją polityki naszego kraju. - Wszyscy, którzy zajmują się sprowadzaniem świń z Zachodu myśleli, że jak u nas będzie ich mniej, to się sprowadzi stamtąd. Duńczycy są cwani w hodowli świń. Był taki okres, dwa-trzy lata temu, że oni pchali na nasz rynek mnóstwo prosiąt. Bardzo tanich prosiąt - mówi rolnik. U niego prosiak, 20-kilogramowy,kosztuje ok. 150 zł. Duńczycy takie same przywozili za 120 zł.
- Jakim cudem? To niemożliwe, by tak obniżyć koszty. Robili to celowo. Ci, co handlowali, przywozili, byli zadowoleni, bo handel kwitł - podkreśla Paweł Orpel. Duńczycy dyktują nam ceny Rolnicy, którzy mieli maciory, zaczęli masowo wybijać stada.
- Ludzie przywozili do rzeźni prośne maciory - to karygodne. Pogłowie zaczęło spadać. A jak się wybije maciory, to żeby dojść do dobrego stada, które daje wyrównane potomstwo, mioty są fajne itd., potrzeba nie pół roku, tylko dwóch-trzech lat. Ja dochodziłem do tego poziomu cztery-pięć lat – przyznaje Paweł Orpel.
- Według niektórych statystyk wychodzi na to, że w 2020 roku nie będziemy mieli żadnej świni w Polsce. Żadnej maciory. Będziemy mieli świnie, ale będą to utuczone prosięta z Danii. Teraz sprzedają je już nie po 120, ale po 280 zł. Obecnie Duńczycy dyktują ceny. Od dawna wiedzieli, że w ten sposób nas „załatwią”. I w tej chwili oni są panami rynku. Ci rolnicy, którzy pobudowali nowe tuczarnie, nowe chlewnie, co mają robić? Tuczyć, ale jak nie mają prosiaków, muszą kupować. A wtedy już rzeczywiście może im się nie opłacać. Koło się zamyka. Pogłowie z każdym dniem jest niższe.
W latach 80-tych pogłowie sięgało 23 mln, teraz spadło przynajmniej o 60 %. Zdaniem rolników ministerstwo, rząd powinny się tym problemem wreszcie zająć.
- Nie tuczarniami, byśmy nie byli pachołkami Zachodu. My mamy swoje rolnictwo, powinniśmy mieć swoje prosiaki! Wtedy też będziemy wiedzieli, co jemy - podkreślają hodowcy trzody. „Jak się wybije maciory, to żeby dojść do dobrego stada, które daje wyrównane potomstwo, a mioty są dobrej jakości, potrzeba nie pół roku, tylko dwóch-trzech lat” - podkreśla Paweł Orpel, rolnik z Goliny
Anna Kopras-Fijołek